Rowerowy uziel75blog rowerowy

avatar uziel75

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(18)

Moje rowery

Marvil 2023 km
Santini 2609 km
Merida 45 km
Kross 48549 km
Kellys 39469 km
Esker 15882 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy uziel75.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2013

Dystans całkowity:1075.57 km (w terenie 28.00 km; 2.60%)
Czas w ruchu:63:53
Średnia prędkość:16.84 km/h
Maksymalna prędkość:56.80 km/h
Suma kalorii:28651 kcal
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:71.70 km i 4h 15m
Więcej statystyk

#167 | Trójkąt

Wtorek, 29 października 2013 | dodano: 29.10.2013
Po wczorajszym rajdzie nie za bardzo chciało mi się dzisiaj jeździć, ale przecież nie można było odpuścić ładnej pogody. Początkowo zamierzałem znów odwiedzić Skorzęcin, wybrałem jednak krótszą trasę - Czerniejewo-Nekla-Września. Było wyraźnie chłodniej niż wczoraj. Wyjechałem około 18, po zmroku. Na trasie z Wrześni do Czerniejewa chyba nigdy nie widziałem takiego ruchu. Więcej było ciężarówek niż samochodów osobowych. Uspokoiło się za Czerniejewem, jednak tam zacząłem odczuwać dość mocny wiatr. Na szczęście po chwili wjechałem w las, który złagodził podmuchy, a między Neklą a Wrześnią było już z wiatrem. Dojechałem do domu bez przygód.
Rower:Kross Dane wycieczki: 36.68 km (0.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:22.46 km/h, prędkość maks: 36.80 km/h
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 977 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#166 | Nocny Skorzęcin, silny wiatr i przekroczone 10k km

Poniedziałek, 28 października 2013 | dodano: 28.10.2013
Postanowiłem sobie dzisiaj, że zamknę dziesiąty tysiąc kilometrów w tym roku. Brakowało 75 km, a pogoda nie rozpieszczała. O 16:00 zaczęło padać, więc okazało się, że jednak dzisiaj nie pojadę nigdzie. Jednak po obiedzie wyjrzałem przez okno, a tam już wszystko suche, bo silny wiatr i wysoka temperatura (19 stopni pod koniec października!! Szok) zrobiły swoje. Pytanie: gdzie jechać? Wiatr z południowego zachodu, 8 m/s. Zwykle wybieram trasę pod wiatr, by wrócić z wiatrem, jednak dziś zrobiłem wyjątek - wybrałem Skorzęcin, by dojechać do niego z maksymalną prędkością, pchany silnym wiatrem, a z powrotem... jakoś to będzie ;) Założyłem na siebie tylko dwie bluzy, ale do plecaka wziąłem kurtkę przeciwdeszczową w razie gdyby wiatr chciał coś przygnać.
No i ruszyłem. Ależ to była jazda... Cały czas jechałem 30-38 km/h, słyszałem tylko leciutki szum slicków na asfalcie. Nawet napęd nie wydawał żadnych dźwięków, bo nasmarowałem go przed wyjazdem. Na drodze było niewiele samochodów. Między Witkowem a Skorzęcinem łyknąłem EnergyShota, żeby mieć siły na powrót za kilkadziesiąt minut. Niebo było piękne - czyste, ciemne, z milionami gwiazd.
W lesie na dojeździe do ośrodka nie było ani jednego samochodu, ale to chyba nic dziwnego. Jechałem wolno, bo było całkowicie ciemno, a lubią sobie tam biegać sarny. Jednak tym razem nie było żadnej. Po 55 minutach jazdy wjechałem do ośrodka i ze zdziwieniem zanotowałem obecność jednego faceta. Jakiś dozorca, czy co? Zjechałem z głównej alejki na tę prowadzącą do mola, patrzę, a tam molo nieoświetlone. Uuuu, będzie hardcore. Jednak dopiero gdy wjechałem na molo okazało się, jaki to był hardcore - na jeziorze prawie sztorm. Fale jak na morzu zalewają plażę i całą lewą stronę mola aż do lini ławek. Dojechałem do końca, myśląc że zaraz mnie zdmuchnie z tego mola, bo wiało od jeziora, a tam również cały koniec mola zalewany przez wzburzoną wodę, rozpryskującą się o jego brzegi. Nie mogłem podjechać zbyt blisko, bo woda pryskała na kilka metrów, a chciałem nakręcić film telefonem. Jednak nawet w świetle moich trzech silnych latarek było tam tak ciemno, że telefon zarejestrował jedynie słabą plamkę światła na powierzchni mola, a fal nie było widać. W ogóle gdy chciałem wyjąć telefon z plecaka, to musiałem mocno ten plecak trzymać, bo wiatr wyrywał mi go z rąk. Nawet rowera nie mogłem oprzeć o ławki, jak to zwkle robię, bo zaraz by się przewrócił.
No cóż, teraz trzeba jakoś wrócić do domu... Zawróciłem, na początku mola popatrzyłem jeszcze na linię brzegową i fale i ruszyłem w drogę powrotną. W lesie było jeszcze spokojnie, bo drzewa tłumiły wiatr, zaczęło się dopiero gdy z niego wyjechałem. Jednak spodziewałem się gorszej jazdy. Mimo takiego naporu ściany wiatru, jechało się całkiem znośnie, z prędkością około 20 km/h. Czyżby to zasługa EnergyShota? Możliwe. Według prognozy wiatr miał wieczorem osłabnąć, jednak miałem wrażenie, że wieje coraz mocniej. A może Shot przestawał działać. Cały czas jednak nie mogłem uwierzyć w temperaturę... Cały czas 18-18,5 st.C. I to piękne niebo. Zatzymywałem się kilka razy na odpoczynek i miałem wtedy okazję popatrzeć na nie.
Zacząłem też myśleć jak dobić do 75 km, bo trasa Września-Skorzęcin-Września, to tylko 62 km. Najpierw planowałem pojeździć wokół Wrześni, jednak przed samą Wrześnią postanowiłem, że skoczę w kierunku Nekli, a powrót będzie z wiatrem. Przejechałem więc przez centrum i wyjechałem na trasę K92. Na początkowym odcinku wiało z boku i... gdy wyjechałem zaa osłony terenowej w postaci hal zakładów na otwartą przestrzeń, to dostałem w bok taki podmuch, że ledwo utrzymałem się na drodze. Uuuu, ostro, trzeba chyba mocniej trzymać kierownicę. Kilkaset metrów przed Neklą licznik pokazał 75. kilometr dzisiejszej wycieczki, a więc przekroczyłem tym samym 10.000 kilometrów w tym roku. Zjechałem do Nekli, przejechałem przez centrum i skierowałem się na Wrześnię. I znów z wiatrem i znów szaleństwo. A ja po takiej trasie miałem w sobie jeszcze taki power, że jechałem coraz szybciej. Za Zasutowem zobaczyłem jadącego w stronę Wrześni rowerzystę. Jednak nie zdążyłem zarejestrować wielu szczegółów, bo on jechał ok. 20 km/h, a ja wtedy jakieś 38.
Dojechałem do domu przed 22:00. Szkoda, że to ostatni dzień takiego silnego wiatru przy takiej wysokiej temperaturze.
Rower:Kross Dane wycieczki: 89.81 km (0.00 km teren), czas: 04:22 h, avg:20.57 km/h, prędkość maks: 44.80 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2393 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

#165 | Osowa Góra

Sobota, 26 października 2013 | dodano: 28.10.2013 Uczestnicy
Kilka dni temu Bobiko zaproponował wyjazd na Osową Górę w okolicach Mosiny. Mówił jednak, że trasa wiedzie częściowo w terenie i że będę musiał założyć na ten dzień opony terenowe zamiast moich slicków. Nie bardzo mi się to uśmiechało, a już szczególnie pomysł z jazdą terenową, bo mamy jesień, często pada, więc teren będzie podmokły, a ja nie lubię jeździć po błocie. Tak więc zrezygnowałem z wycieczki i zacząłem szukać dla siebie jakiejś alternatywy. Wszystko wskazywało jednak na to, że i tak wybiorę się na zachód, żeby wracać z wiatrem. Pomyślałem, że odwiedzę Poznań i miejsce, w którym mieszkałem na stancji. Pogadałem z Bobikiem, że mogę się dołączyć do niego w drodze na Osową Górę i gdzieś koło Kórnika pojadę dalej sam. Wyszło jednak na to, że pojedziemy razem na Osową, asfaltami, a rozdzielimy się dopiero dalej, bo Bobiko chciał odwiedzić ponownie nadwarciańskie tereny. Trasę zaplanowaliśmy tak, że po zaliczeniu Osowej ja pojadę do Poznania po wschodniej stronie Warty, drogą, a Bobiko po jej zachodniej stronie, terenowo. Spotkamy się w Poznaniu na Szczepankowie i wrócimy razem do Wrześni. Zaplanowaliśmy wyjazd na 7 rano, ale... prognoza mówiła, że o 8 będzie padać. Szlag... No cóż, wstałem o 6, niebo było w miarę czyste. Przygotowałem prowiant na wyjazd, zjadłem śniadanie i napisałem do Bobika. Teoretycznie powinienem wyjechać z domu o 6:40, żeby być u niego o zaplanowanej 7:00. Tymczasem o 6:40 Bobiko odpisał, że też nie chce mu się jechać i że przekładamy wyjazd na 8, bo za ciemno. Na dworze powoli się rozjaśniało, ale też nadciągnęły z zachodu ciemne chmury. Chyba jednak prognoza się sprawdzi... No ale nic - decyzja jest, że jedziemy. Wyjechałem z domu trochę później niż powinienem, czyli krótko przed 8, bo o 7:30 Bobiko napisał, ze dopiero wstaje i przygotowuje się na wyjazd. O 8:10 byłem u niego, poczekałem chwilę i ruszyliśmy. Niebo tymczasem zaczęło się przejaśniać. Chyba niebezpieczeństwo deszczu minęło. Ruszyliśmy w kierunku Środy Wlkp. Jechaliśmy pod wiatr, a do tego mięśnie nie za bardzo chciały pracować. Na szczęście świeciło słońce i robiło się coraz cieplej.


Przed nami Środa Wlkp.

Wyjechaliśmy ze Środy na drogę w kierunku Słupi Wielkiej i zrobiliśmy przystanek na zdjęcie kurtki, bo temp. podniosła się już do 16 stopni. Niestety, od zachodu znów zaczęły napływać czarne chmury. Ruszyliśmy dalej dość spokojną drogą, z małą ilością samochodów.


Prace na polu


Chyba ktoś o tym zapomniał...


Taka tam piaskownica

Za Bożydarem wyjechaliśmy na trasę Zaniemyśl-Kórnik i jechaliśmy wzdłuż jeziora Bnińskiego, za którym skręciliśmy w lewo, do centrum Bnina, aby ominąć często odwiedzany przez nas Kórnik i ominąć też znaczną część ruchliwej trasy Kórnik-Rogalin. Za Bninem wyjechaliśmy na podobnie ruchliwą trasę 434 Śrem-Kórnik. Na szczęście w planie był tylko krótki odcinek jazdy tą drogą i po chwili zjechaliśmy z niej w lewo na Konarskie. Dalej przejechaliśmy wśród malowniczego, kolorowego lasu, za którym... zaczął padać deszcz.



No nie wierzę - prognoza znów się nie sprawdziła i pogoda zamiast coraz lepszej, robiła się coraz gorsza. Deszcz na chwilę przestał padać. Po drodze Radzewic zobaczyliśmy przed sobą rowerzystę, który dość żwawo sobie poczynał na drodze. Jechał jakimś 28-calowcem na wąskich oponach. Bobiko, gdy go zobaczył, dostał jakichś nadludzkich sił i postanowił pokazać facetowi kto jest szybszy i oddalił się ode mnie na 200 metrów. Ja sobie jechałem spokojnie, ale w końcu też dogoniłem faceta, pozdrowiłem go i pojechałem za Bobikiem. W międzyczasie deszcz zaczął ostro zacinać, więc krótko po wyjeździe na trasę 431 w Świątnikach zatrzymaliśmy się, aby założyć kurtki. Padało już tak, że przez okulary kiepsko było widać. Na szczęście po niedługim czasie przestało padać, jednak droga była już mokra. Minęliśmy Rogalin, następnie Rogalinek i dojechaliśmy do Warty i na moście zatrzymaliśmy się na kilka zdjęć.





Potem krótki odcinek wśród lasów i dojechaliśmy do Mosiny, w której Bobiko chwilę zastanowił się nad trasą, bo mimo że był tu już wcześniej, to szczegółów nie pamiętał. Sprawnie wybrał jednak prawidłową drogę i po chwili znaleźliśmy się na ulicy Pożegowskiej, z której skręciliśmy w ul. Spacerową, która była naszym dzisiejszym celem - słynnym podjazdem na szczyt wzniesienia. Na długości ok. 300-400 metrów teren wznosi się o 55 metrów. Przed takim podjazdem trzeba było zdjąć kurtkę, żeby się nie zapocić. Bobiko oczywiście wydarł do przodu (on chyba ma coś z górala w sobie - co widzi wzniesienie, to przyspiesza), a ja spokojnie ruszyłem sobie pod górę, ale przednia przerzutka się zbuntowała i nie chciała zrzucić łańcucha na najniższe przełożenie. Szlag by ją... W końcu się udało i ruszyłem, a po chwili zobaczyłem parkę na dwóch góralach mknących w dół ze wzniesienia. Pozdrowiliśmy się standardowo i zacząłem walkę z grawitacją. Szkoda, że śniadania nie zjedliśmy wcześniej i czekaliśmy z nim aż do Osowej. Przydałoby się trochę więcej cukru w mięśniach.


Już jestem prawie na szczycie (fot. by Bobiko)

W końcu się udało i dołączyłem do Bobika, po czym ruszyliśmy w stronę wieży widokowej przez kilkudziesięciometrowy odcinek bez asfaltu, a później ścieżką z tłucznia.


To nasz dzisiejszy cel - wieża widokowa

Dojechaliśmy do altanki i rzuciliśmy się na jedzenie, bo obaj byliśmy już mocno głodni. Wieża musiała poczekać.



Założyłem kurtkę, żeby nie zmarznąć w czasie postoju. W międzyczasie rozpadało się na dobre i w momencie gdy szedłem na wieżę (Bobiko został przy rowerach), to już konkretnie lało.


Wchodzę na wieżę


I jestem na szczycie. Ten żółty to Bobiko





...i schodzę na dół

Pstryknąłem parę zdjęć i zszedłem na dół, zaliczając jeden drobny poślizg na mokrych od deszczu stopniach. Teraz na wieżę poszedł Bobiko, a ja usiłowałem wysłać MMS-a do brata.



Gdy Bobiko wrócił uzgodniliśmy, że teraz się rozłączymy - Bobiko pojedzie swoją trasą, a ja, mimo że wcześniej planowałem jechać w stronę Puszczykowa innym zjazdem z Osowej Góry, wrócę tą samą trasą aż do Rogalinka i tam odbiję na północ w kierunku Poznania. Byliśmy świadomi, że trasa Bobika jest dłuższa i trudniejsza i możemy się nie spotkać na Szczepankowie, jednak dopuszczaliśmy możliwość, że poczekam do pół godziny aż Bobiko mnie dogoni.
Tak więc ruszyłem w dół. Droga była mokra, pełna liści, a ja miałem slicki, więc nie mogłem zbytnio szaleć, żeby nie skończyć w lesie na drzewie. Po pokonaniu połowy zjazdu na hamulcu, na drugim odcinku pozwoliłem na swobodne rozpędzenie się rowera, bo było tam bardziej sucho. Przejechałem przez Mosinę i pojechałem na Rogalinek. Po drodze zatrzymałem się na jedno zdjęcie w lasku, a potem kolejny raz na moście, bo tym razem świeciło słońce.



Skręciłem w lewo i po niedługim czasie zobaczyłem ścieżkę rowerową z pięknego asfaltu, więc nie omieszkałem z niej skorzystać. Zatrzymałem się też na niej, przy ławeczce, żeby zdjąć kurtkę. Ruszyłem dalej. Za Sasinowem wjechałem na drogę wśród lasów. Piękne widoki kolorowych drzew. W miejscowości Wiórek zobaczyłem z lewej strony zakole Warty, więc nie omieszkałem zrobić jej kilku zdjęć.




Gdy wjeżdżałem z powrotem na drogę, jechał nią akurat kolejny rowerzysta na góralu. Ruszyłem za nim i prawie do samego Poznania trzymałem się kawałek za nim. W końcu zniknął mi z pola widzenia. Na ulicy Starołęckiej, za skrzyżowaniem z ul. Głuszyna wjechałem na ścieżkę rowerową, zbudowaną z czerwonej niefazowanej kostki, którą bardzo sprawnie dojechałem do zaplanowanego skrętu w prawo za trasą S5 - w ul. Dziedzicką.




Dalej spokojnymi ulicami dojechałem do ul. Pokrzywno, która obudziła moje wspomnienia z czasu studiów, gdy nieraz wracałem nią autobusem z uczelni. Pod trasą Bolesława Krzywoustego dojechałem do skrzyżowania z ulicą Ostrowską, na której jest przystanek autobusowy, z którego odjeżdżał nasz autobus na Rataje. Znalazłem ulicę Rodawską, przy której nadal stoi dom, w którym mieszkałem. Nic się nie zmieniło.



Znalazłem nawet mały sklepik, w którym się zaopatrywałem 18 lat temu. Pojeździłem po okolicznych ulicach, budząc kolejne wspomnienia...
Skontaktowałem się z Bobikiem, jednak ten był jeszcze daleko, więc ruszyłem ulicą Szczepankowo w kierunku Tulc. W większości piękny asfalt pozwalał na dość sprawną jazdę, tym bardziej, że z wiatrem w plecy. Minąłem Tulce, a kawałek przed Gowarzewem znów zaczęło padać, więc musiałem założyć kurtkę. No i zdjąłem ją przed Siekierkami Wielkimi, nad którymi zobaczyłem dwa samoloty, z czego jeden to chyba Dreamliner.




W Siekierkach wykręciłem na chwilę w lewo, żeby sfotografować kościół widoczny z daleka i wróciłem na trasę do Kostrzyna. Tam, po przejeździe przez centrum, wyjechałem na trasę K92, którą dotarłem do Wrześni, zaliczając po drodze centrum Nekli. Do domu dotarłem około 16:40.


No i czeka mnie czyszczenie rowera...


Rower:Kross Dane wycieczki: 145.32 km (0.50 km teren), czas: 08:52 h, avg:16.39 km/h, prędkość maks: 48.20 km/h
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3872 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

#164 | Skorzęcin po zmroku

Środa, 23 października 2013 | dodano: 23.10.2013 Uczestnicy
Dzisiejszy dzień był jeszcze cieplejszy od wczorajszego i to samo zapowiadało się na wieczór. Podobnie jak wczoraj zaproponowałem bobikowi wieczorny wyjazd, tyle że tym razem dłuższy, np. do Skorzęcina. Patrząc na wiatr - południowo-zachodni - była to jedyna sensowna opcja. W takim wypadku do Skoja jechalibyśmy z wiatrem, a z powrotem pod wiatr. Zgodził się i zapowiedział, że podjedzie po mnie po 18. Wyjechaliśmy w okolicach tej godziny i, jako że wiało w plecy, zaczęliśmy ostre kręcenie w stronę Witkowa. Przed Witkowem zrobiliśmy króciutki postój na wymianę baterii w oświetleniu i ruszyliśmy dalej. W tych okolicach zaczęliśmy dostrzegać na niebie światła samolotów - to zapewne zapowiadane jakiś czas temu manewry wojsk polskich i goszczących u nas wojsk amerykańskich.
Jazda była bardzo fajna - o tej godzinie drogi były prawie puste, więc większość trasy jechaliśmy obok siebie całą szerokością jezdni.
Droga dojazdowa do ośrodka, wiodąca przez las, była cała mokra - mimo 20 stopni w dzień asfalt nie zdołał wyschnąć, bo była duża wilgotność powietrza. Pod moimi slickami aż chlupało. W pewnym momencie zobaczyliśmy sarnę na poboczu, zwolniliśmy... ale ona jakoś niespecjalnie nas się przestraszyła. Wolnym, spokojnym krokiem oddaliła się do lasu...
Ok. 19.30 dojechaliśmy do ośrodka i zaczęliśmy od zdjęcia.



Skręciliśmy z głównej alejki na alejkę dojazdową do mola, a tam... grupka młodzieży - trzech chłopaków i dwie dziewczyny grają sobie w piłkę. Heh, no to ci dopiero jaja... ;)
Na molo zrobiliśmy kilka zdjęć i kilka minut po 20 zwinęliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Wrześni.


Odpoczywamy sobie






Kuba próbuje zrobić zdjęcie

Czekała nas teraz jazda pod wiatr. Poczuliśmy go dopiero za lasem, na otwartej przestrzeni. Zaraz za lasem spostrzegliśmy znów światła na niebie. Ależ tam było tych samolotów. Światełka za światełkami. Jakiś kilometr czy dwa za wsią Skorzęcin spojrzeliśmy na niebo... i zobaczyliśmy zbliżające się do nas obiekty na niebie. Zatrzymaliśmy się i idealnie nad naszymi głowami przeleciały 3 wojskowe maszyny, oświetlone jak choinki. Trudno było dostrzec typ samolotu, bo niebo czarne, z pewnością jednak nie były to te standardowe transportowce, które od dłuższego czasu kręcą się nad Powidzem. Pojechaliśmy dalej i czuliśmy jakby z każdą chwilą wiatr się wzmagał. Minęliśmy Witkowo, potem kolejne wioski po drodze, a 11 km przed Wrześnią... zaczęło padać. Początkowo ledwo wyczuwalne kropelki przerodziły się w deszcz, który prawie całkiem zmoczył nawierzchnię. Kuba żałował, że nie wziął błotników, ale na szczęście przed Gutowem przestało padać. Przed Wrześnią musieliśmy poczekać chwilę na zamkniętym przejeździe kolejowym, po czym już bez przeszkód i bez przygód dojechaliśmy do domu.
Rower:Kross Dane wycieczki: 62.51 km (0.00 km teren), czas: 03:22 h, avg:18.57 km/h, prędkość maks: 41.30 km/h
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1665 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

#163 | Trójkąt po zmroku

Wtorek, 22 października 2013 | dodano: 22.10.2013 Uczestnicy
Namówiłem dzisiaj Kubę na śmiganie po zmroku. O 19 spotkaliśmy się na tamie nad zalewem i ruszyliśmy w kierunku Czerniejewa. Miałem plan popatrzeć na wieczorne niebo w poszukiwaniu Orionidów. Przejechaliśmy przez Czerniejewo z króciutkim przystankiem na przywdzianie opasek odblaskowych na rękawy i jedziemy dalej, by zatrzymać się w szczerym polu za Czerniejewem, jeszcze przed lasem, gdzie są dość dobre warunki do obserwacji nieba. Z 10 minut obserwowaliśmy i nic - ani sztuki meteoru... Za to zobaczyliśmy wschód księżyca - bardzo ładny, pomarańczowy. Mimo że wieczór był dość ciepły - 14 stopni - to takie stanie trochę nas ochłodziło, więc ruszyliśmy dalej. W Nekli przejazd przez centrum i śmigamy dalej trasą K92, poboczem, do Wrześni. W Zasutowie przed skrzyżowaniem z sygnalizacją wyprzedził nas TIR i zatrzymał sie na czerwonym świetle. Gdy do niego dojechaliśmy to światło zmieniło się na zielone, więc ruszyłem za nim, jakiś metr czy dwa za jego naczepą i rozkulałem się tak za nim do 50 km/h. Więcej już nie mogłem.
Dojechaliśmy do Wrześni, zatrzymaliśmy się jeszcze chwilę w Psarach, żeby spojrzeć na niego, ale efekt był taki sam, jak poprzednio. We Wrześni pojechaliśmy na rynek i tam się rozstaliśmy.
Rower:Kross Dane wycieczki: 37.77 km (0.00 km teren), czas: 02:13 h, avg:17.04 km/h, prędkość maks: 50.60 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1006 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#162 | Skorzęcin, a jakże!

Niedziela, 20 października 2013 | dodano: 20.10.2013
Miałem dziś jechać w kierunku Poznania, ale w połowie wytyczania trasy zrezygnowałem i... wybrałem Skorzęcin. Pomyślałem, że przy tak ładnej pogodzie i przy niedzieli pewnie będzie tam dziś bardzo sympatycznie.
Nie byłem pewny temperatury. Niby termometry wskazywały 15 stopni, ale jakoś nie byłem do tego przekonany. Tym bardziej, że trochę wiało. Wziąłem kurtkę. No i po paru km okazało się, że to był błąd. No ale przecież nie będę wracał. Pojadę sobie spokojnie. No cóż, spokojnie jechać się nie dało, bo wiatr wiał w plecy, więc po kolejnych kilku km byłem już mokry ;)
Drogi były spokojne, prawie bez samochodów. No i ciepełko...



Dojechałem do Skorzęcina i pojechałem na molo. Skonsumowałem 2 batony. Po jakimś czasie dojechały 3 osoby na rowerach - jacyś turyści w wieku ok. 50-60 lat, dwóch mężczyzn i kobieta.




Zwinęli się wcześniej, a ja jeszcze posiedziałem na ławce kilka minut i podziwiałem ładne widoki. W końcu trzeba było się zebrać w sobie i ruszyć w drogę powrotną pod wiatr. Okazało się, że wiatr, mimo że silny, był niczym w porównaniu z czym innym, z czym musiałem się zmierzyć w drodze powrotnej. Z robactwem...
Dżizas!!! Ileż tego cholerstwa się pojawiło w powietrzu!!! Masakra... Najgorszy odcinek był za Witkowem, druga prosta w kierunku Wrześni. Czułem się jak pod ostrzałem z miniguna. Słyszałem uderzenia owadów w kurtkę, kask i okulary z taką częstotliwością, z jaką zderzałbym się z kroplami rzęsistej ulewy. Wszystko się na mnie ruszało - spodnie i kurtka były pokryte robactwem, pod kaskiem miałem ich kilkadziesiąt. Musiałem też zapiąć kurtkę, bo zabrałbym je wszystkie ze sobą. Po prostu ściana robactwa. Nie przypominam sobie żeby kiedykolwiek w tym roku było tyle tego cholerstwa w powietrzu... I było tak prawie do samej Wrześni. Gdzieniegdzie było spokojniej, ale przez większość trasy trzeba było starać się oddychać przez nos, bo otwarcie ust wiązało się z przekąską. A walczyłem z wiatrem, więc oddychanie przez nos było dość trudne...
Gdy byłem przed Grzybowem zadzwonił bobiko. Poinformował że wyjeżdża z Wrześni i jedzie w moją stronę. Spotkaliśmy się w Gutowie i dojechaliśmy do Wrześni, zahaczając jeszcze o abc na Witkowskiej.
Rower:Kross Dane wycieczki: 61.88 km (0.00 km teren), czas: 03:17 h, avg:18.85 km/h, prędkość maks: 45.60 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1648 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

#160 | Pyzdry, Czeszewo, Miłosław - pierwszy dziś wyjazd

Sobota, 19 października 2013 | dodano: 19.10.2013
Poranna mgła na szczęście ustąpiła około 10, więc trzeba było wyjechać. Tym bardziej, że zapowiadał się słoneczny, choć zimny dzień. Wybrałem pętlę z Wrześni nad Wartę i powrót. Najpierw skoczyłem do Pyzdr. Jechałem pod wiatr. Z Pyzdr skierowałem się na Czeszewo przez Tarnową i Nową Wieś Podgórną. Było bardzo spokojnie i cicho.



No i kolorowo - słońce oświetlało żółto-pomarańczowe liście na drzewach. W Czeszewie standardowo odwiedziłem przystań promową, zjadłem batona i ruszyłem w kierunku Wrześni.



Powrót z Miłosławia do Wrześni miał być z wiatrem, bo miało niby wiać z południa, ale wiatr się z jakiegoś powodu zmienił i większość trasy powrotnej miałem z wiatrem bocznym. Przejeżdżając koło naszego nowego McDonalda zauważyłem, że na maszcie stoi już wielka żółta e"M"ka, a robotnicy zakładają zewnętrzne ocieplenie ścian. Ciekawe kiedy będzie można zjeść pierwsze jedzonko.
Rower:Kross Dane wycieczki: 59.46 km (0.00 km teren), czas: 02:49 h, avg:21.11 km/h, prędkość maks: 39.90 km/h
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1584 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#161 | Trójkąt - drugi dziś wyjazd

Sobota, 19 października 2013 | dodano: 19.10.2013
Zastanawiałem się czy wyjechać jeszcze pod wieczór. Z jednej strony chciałem dobić do setki dzisiaj, a z drugiej miałem ochotę na sobotnie lenistwo. Wybrałem jednak pierwszą opcję. Ciuchy po pierwszym wyjeździe jeszcze nie przeschły, więc trzeba było znaleźć drugi komplet.
Pojechałem na standardowy trójkącik. Było już po zachodzie słońca, gdy wyjechałem. Gdy byłem między Wrześnią a Czerniejewem na niebie, na razie dość nisko, pojawił się księżyc w pełni, otoczony przez drobne srebrzyste obłoki. Piękny widok. Przyświecał mi przez całą drogę. Na niektórych odcinkach, gdzie zwykle panują totalne ciemności, można było właściwie jechać bez przedniej lampy - tak było jasno od niego.
Do Czerniejewa jechałem z wiatrem, za Czerniejewem poczułem już na twarzy zimne podmuchy. Na szczęście za chwilę wjechałem między lasy, więc było spokojniej. Na trasie K92 panował spory ruch. Dojechałem do Wrześni, ale licznik kilometrów pokazywał, że do setki brakuje jeszcze kilku kilometrów, więc zrobiłem jeszcze jedną małą pętlę przez Dębinę do Bierzglinka i z powrotem do Wrześni.
W sumie wyszło dziś 102 km.
Rower:Kross Dane wycieczki: 42.80 km (0.00 km teren), czas: 02:01 h, avg:21.22 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1140 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#159 | Księżycowy zimny wieczór

Poniedziałek, 14 października 2013 | dodano: 14.10.2013
Czasem lubię zrobić jakąś zmianę w rowerze. Pomyślałem, że skoro teraz rzadziej będę śmigał po terenie, bo pora deszczowa, to założę sobie slicki, żeby wygodniej jeździć po asfaltach. Poświęciłem więc trochę czasu pod wieczór i przełożyłem opony. Zdążyłem wyjechać krótko przed zachodem słońca i wybrałem mój trójkąt. Zrobiło się dość chłodno, bo niebo się przeczyściło. Przyświecał też księżyc. Za Czerniejewem postanowiłem policzyć studzienki na nowym pasie asfaltu w kierunku Nekli - jest ich 18 na kilkusetmetrowym odcinku. I chyba 15 z nich przypada dokładnie pod prawym kołem jadącego samochodu. Brawa dla planistów...
Drogę między lasami do Nekli pokonałem przy włączonym mocniejszym świetle niż ostatnio, bo miałem na uwadze sarenki, które zaraz mogą się pojawić się na drodze. Tym razem jednak żadnej nie widziałem, choć słyszałem je po swojej prawej stronie, chodzące po lesie. Słyszałem, bo na slickach jest tak cicho, że teraz napęd wydaje się strasznie głośny, a wcześniej w ogóle nie było go słychać, bo zagłuszał go hałas bieżnika na asfalcie.
Śmignąłem przez Neklę, potem trasą K92 do Wrześni i prosto do domu.
Rower:Kross Dane wycieczki: 37.75 km (0.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:22.43 km/h, prędkość maks: 36.50 km/h
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1005 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#158 | Licheń

Sobota, 12 października 2013 | dodano: 13.10.2013 Uczestnicy
Strasznie dziś wiało ze wschodu. Prognoza przewidywała, że będzie wiało cały dzień, z maksymalną prędkością w połowie dnia i że wiatr nie zmieni kierunku do samego wieczora. To idealne warunki na wycieczkę na wschód. Padło na Licheń, który miałem zdobyć niedawno, ale wtedy z powodu gęstej mgły do południa i późniejszego przez to wyjazdu, nie dojechałem na miejsce.
Dzisiejsza wycieczka miała się odbyć z bobikiem. Start miał być o 7, ale wyjechaliśmy ode mnie dopiero o 8 przez małe problemy logistyczne u bobika.
Pojechaliśmy w kierunku Ciążenia przez Gozdowo i Sokolniki, co spowodowało lekkie odbicie na południe od celu podróży i podejrzewam, że bobiko chciałby lekko zmodyfikować tę trasę, ale tędy rzadko jeżdżę i chciałem popatrzeć sobie na te tereny. A i w Ciążeniu chciałem odwiedzić dwa owczarki. Tego dnia i o tej porze jednak firma, której pilnują, była czynna, więc i pieski nie biegały po podwórku. Szkoda.
Od samego rana, mimo zapowiadanego zachmurzenia, nad nami było prawie czyste niebo i słońce coraz bardziej grzało. Trzeba było zdjąć nawet kurtkę, bo robiło się zbyt ciepło. Jednak w okolicach Samarzewa niebo zasnuło się jednolitą warstwą chmur i zrobiło się dużo mniej przyjemnie...
W Ciążeniu wyjechaliśmy na drogę główną Pyzdry-Golina. Zjechaliśmy z niej na chwilę na przystań promową nad Wartą, którą ostatnio minąłem podczas przejazdu tędy, ale nie odwiedziłem. Teraz chciałem jednak skorzystać z okazji.



Porozmawialiśmy chwilę z promowym i pojechaliśmy dalej. Zaczęła się prawdziwa walka z wiatrem, bo odcinek prowadził idealnie na wschód, a wiatr był coraz mocniejszy. Trzeba było więc chwilę odpocząć w Lądzie przy klasztorze.



Wjeżdżamy na teren klasztoru, a tu ogłoszenie:

Czy to aby odpowiednie miejsce na handel proszkami?

Gdy tu byliśmy, na chwilę wyszło słońce, oświetlając kolorowe drzewa wokół klasztoru. Postanowiliśmy odwiedzić przy okazji pobliski gród, w którym już obaj byliśmy kiedyś w poszukiwaniu kesza. Gród nadal sobie stoi, jednak stan niektórych chatek wskazuje, że opieka nad nimi jest raczej dość marna.



Zdjęcia sobie pstrykam ;)



Fajnie się stało i oglądało, ale przecież trzeba jechać dalej! Tyle km przed nami, a my tu sobie gadu gadu...
No więc kolejna walka z wiatrem, przejeżdżamy przez fajne miasteczko (albo i wieś) Lądek. Dalej cholernie dziurawy odcinek Dolany, Ratyń i Sługocin - mimo że połatany, to połatany moim znienawidzonym sposobem napylania na jezdnię drobin asfaltu i uklepywania ich chyba kijem od szczotki, bo łaty te wyglądają jak tarka - są poprzecznie pofalowane. Wszystkie co do jednej. Masakra...
Przejechaliśmy nad A2 i zaczęliśmy myśleć o jakimś postoju na śniadanie i ciepłą herbatę. Trzeba było znaleźć jakieś osłonięte od wiatru miejsce. Przez cały jednak ten odcinek były jednak albo domy po obu stronach, albo szczere pola, a których wiało jak na biegunie. W Myśliborzu wykręciliśmy w prawo pod jakiś kościół, który z daleka wyglądał jednak ciekawiej niż z bliska i nawet nie można było podjechać pod niego, bo teren był zamknięty. Wróciliśmy więc na trasę i dojechaliśmy do Goliny. Przejechaliśmy rondo, za którym mieliśmy skręcić w lewo na Kazimierz Biskupi. Dwa metry za rondem usłyszałem głośny wystrzał. Wiedziałem co on oznacza... Odwróciłem tylko głowę do tyłu i potwierdziłem przypuszczenia - usłyszałem syk powietrza z tylnej opony. Fajnie... A mam przecież opaski antyprzebiciowe. Zjechaliśmy na chodnik, ale byliśmy w centrum, przy głównej ulicy miasta, tranzytowej Słupca-Konin, i wcale nie uśmiechało mi się robić przedstawienie w tym miejscu. Poszliśmy więc pieszo kilkadziesiąt metrów na ulicę prowadzącą na Kazimierz Biskupi i tam, w miarę spokojnym już miejscu, rozłożyliśmy się na małym trawniczku przy drzewie. Mieliśmy zatrzymać się na śniadanie, a teraz sytuacja nas do tego zmusiła.
Oczywiście byłem w pełni przygotowany na taką awarię, miałem dwie dętki i łatki przy sobie. Najpierw jednak trzeba było coś zjeść i wypić. Gdy tak jedliśmy, podeszła do nas kobieta, pytając czy wszystko w porządku i mówiąc, że zainteresowała się, bo sama jeździ rowerem. Mieszka naprzeciw miejsca, w którym się rozłożyliśmy. Zaproponowała pomoc, chciała nas poczęstować herbatą, a nawet zaproponowała gościnę u siebie, gdybyśmy chcieli się rozgrzać. Czyżby jakiś podtekst? ;) ;) Porozmawialiśmy z nią chwilę o celu podróży, drodze dojazdowej i podziękowaliśmy za dobre chęci.
Po posiłku przystąpiłem do wymiany dętki. Jako że miałem założony bagażnik i w tym miejscu trasy był on jeszcze mocno załadowany jedzeniem, musiałem wypakować z niego wszystko, żeby w ogóle podnieść tył rowera i wyjąć koło i postawić rower na przerzutce. Z opony wyjąłem coś takiego:


No cóż, zdarza się...


Wymiana poszła szybko, pompowanie, założenie koła, zapakowanie torby na bagażniku i można ruszać dalej. Kawałek dalej zdziwiliśmy się, gdy zobaczyliśmy na drodze drogę dla rowerów. Był to wydzielony z jezdni pas asfaltu, oddzielony od pasa ruchu ciągłą linią. Miło mieć swoją drogę, w dodatku asfaltową, a nie z kostki brukowej. Po paru km droga dla rowerów się skończyła. Kawałek później zatrzymaliśmy się aby zdjąć kurtki, założone podczas wymiany dętki, bo znów dość mocno rozgrzaliśmy się walką pod wiatr i wzniesienie, wciągnęliśmy jakiegoś batona i dojechaliśmy do ścieżki rowerowej, tym razem z kostki, ale niefazowanej, biegnącej kilka km aż do samego Kazimierza Biskupiego. Ścieżka ta była już nam znana, jechaliśmy nią chyba dwukrotnie. Na tym odcinku jechaliśmy dokładnie pod wiatr, który w tym momencie miał chyba największą dziś prędkość. A nasza oscylowała na tym odcinku w okolicach 18 km/h.



W Kazimierzu mieliśmy zatrzymać się po kesza, ale moja nawigacja postanowiła z jakiegoś powodu nie wyświetlić jego opisu, więc żeby nie przedłużać, ruszyliśmy dalej opuszczając ten punkt wycieczki.



Na horyzoncie zaczęły majaczyć kominy elektrowni Pątnów, których dym przy dobrej widoczności powietrza widoczny jest z kilkudziesięciu km. Dziś, przy zamglonym niebie, nawet kominy ledwo było widać.



Za elektrownią na rondzie skręciliśmy w prawo na dość ruchliwą ulicę Przemysłową, z której po niedługim czasie zjechaliśmy w lewo, w ulicę Rybacką, prowadzącą do kanałów i stawów rybnych.



Droga była w części asfaltowa, w części wyłożona płytami chodnikowymi, a w części gruntowa.


Widok na jezioro Pątnowskie




Woda w kanale musiała być dość ciepła, bo dość mocno parowała, czego niestety nie widać na zdjęciu.


Na pierwszym planie kanał, za nim staw rybny


Staw Mniszek

A tak wiał wiatr dzisiaj:


Kawałek dalej na horyzoncie ujrzeliśmy kopułę bazyliki w Licheniu i po chwili dojechaliśmy do samego Lichenia. Zatrzymaliśmy się przy sklepie spożywczym, w którym bobiko uzupełnił zapasy, a potem udaliśmy się w kierunku parkingu dla autobusów, przy którym był ukryty kesz.


Oddział terenowy CBA?

Zatrzymaliśmy się za tym parkingiem przy figurze św. Krzysztofa, którego postument osłonił nas od wiatru i oprócz wpisania się do dziennika znalezionego kesza, mogliśmy tu w znośnych warunkach się posilić. Widok był fajny, bo znajdowaliśmy się dodatkowo nad jeziorem Licheńskim. Potem udaliśmy się tą samą ulicą kawałek dalej po kolejnego kesza, w alei ofiar katastrofy smoleńskiej. Po wpisaniu się do dziennika i odłożeniu na miejsce weszliśmy na tereny bazyliki.






Nazwa do tego pomnika sama się ciśnie na usta, jednak jest ona niecenzuralna ;)



Mieli rozmach...


Dobra, mam dość tego jarmarku, opuszczamy imprezę

Proponowałem powrót tą samą trasą do samego Kazimierza Biskupiego, jednak bobiko zaproponował alternatywę, która okazała się bardzo ciekawa. Ulicą Toruńską udaliśmy się więc w stronę Ślesina. Kawałek za Licheniem zrobiliśmy chwilowy postój na jedzenie i picie, uruchomiliśmy oświetlenie, bo robiło się coraz bardziej szaro i ruszyliśmy dalej. W pewnym miejscu odcinka w końcu skierowaliśmy się na zachód i poczuliśmy wiatr w plecy. Ufff, co za ulga po kilkudziesięciu kilometrach walki z wiatrm w twarz.
Dojechaliśmy do Ślesina i wjechaliśmy na most stojący na połączeniu jeziora Mikorzyńskiego i Ślesińskiego.





Gdy wyjechaliśmy ze Ślesina na otwary teren, to zaczęło się ostre kręcenie. Prędkość mocno przekroczyła 30 km/h. Słychać było tylko piękny szum opon na asfalcie. W Rożnowie odbiliśmy w lewo w stronę Kazimierza Biskupiego, przed którym chcieliśmy zrobić przedostatni dziś postój, między innymi na wypicie energy shotów, aby jeszcze bardziej podkręcić tempo jazdy z wiatrem. Trafił się akurat fajny przystanek autobusowy, z widokiem na dym z kominów elektrowni. Zjedliśmy co nieco, wypiliśmy swoje dawki energii i obejrzeliśmy jeszcze przejeżdżającą kawalkadę motocykli, udających się najpewniej na jakiś zlot do Ślesina.


Wyjechaliśmy na trasę do Kazimierza, minęliśmy go, znów wykorzystaliśmy ścieżkę rowerową, jednak nasze tempo było tak wysokie, że liczne obniżenia poziomy ścieżki na wjazdach na pole spowodowały u nas taką irytację, że musieliśmy zjechać na ulicę.


Parę km za Kazimierzem skręciliśmy w prawo i spokojną drogą dojechaliśmy do Słupcy. Tam przebiliśmy się wąskimi uliczkami na trasę w kierunku Wrześni, zjechaliśmy na ścieżkę rowerową i zatrzymaliśmy się na ostatni już postój na jedzenie. Po paru minutach ruszyliśmy dalej i do samej Wrześni dojechaliśmy dość sporym tempem.
Rower:Kross Dane wycieczki: 146.10 km (3.00 km teren), czas: 10:22 h, avg:14.09 km/h, prędkość maks: 41.40 km/h
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3892 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)