- Kategorie:
- 1-50.968
- 101-150.101
- 151-200.9
- 201-250.5
- 301-350.2
- 351-400.1
- 51-100.591
- deszcz.33
- leżący śnieg.11
- mgła.14
- mokro.28
- mżawka.10
- po zmroku.119
- pochmurno.245
- słonecznie.328
- śnieg.16
- trenażer.5
#158 | Licheń
Strasznie dziś wiało ze wschodu. Prognoza przewidywała, że będzie wiało cały dzień, z maksymalną prędkością w połowie dnia i że wiatr nie zmieni kierunku do samego wieczora. To idealne warunki na wycieczkę na wschód. Padło na Licheń, który miałem zdobyć niedawno, ale wtedy z powodu gęstej mgły do południa i późniejszego przez to wyjazdu, nie dojechałem na miejsce.
Dzisiejsza wycieczka miała się odbyć z bobikiem. Start miał być o 7, ale wyjechaliśmy ode mnie dopiero o 8 przez małe problemy logistyczne u bobika.
Pojechaliśmy w kierunku Ciążenia przez Gozdowo i Sokolniki, co spowodowało lekkie odbicie na południe od celu podróży i podejrzewam, że bobiko chciałby lekko zmodyfikować tę trasę, ale tędy rzadko jeżdżę i chciałem popatrzeć sobie na te tereny. A i w Ciążeniu chciałem odwiedzić dwa owczarki. Tego dnia i o tej porze jednak firma, której pilnują, była czynna, więc i pieski nie biegały po podwórku. Szkoda.
Od samego rana, mimo zapowiadanego zachmurzenia, nad nami było prawie czyste niebo i słońce coraz bardziej grzało. Trzeba było zdjąć nawet kurtkę, bo robiło się zbyt ciepło. Jednak w okolicach Samarzewa niebo zasnuło się jednolitą warstwą chmur i zrobiło się dużo mniej przyjemnie...
W Ciążeniu wyjechaliśmy na drogę główną Pyzdry-Golina. Zjechaliśmy z niej na chwilę na przystań promową nad Wartą, którą ostatnio minąłem podczas przejazdu tędy, ale nie odwiedziłem. Teraz chciałem jednak skorzystać z okazji.
Porozmawialiśmy chwilę z promowym i pojechaliśmy dalej. Zaczęła się prawdziwa walka z wiatrem, bo odcinek prowadził idealnie na wschód, a wiatr był coraz mocniejszy. Trzeba było więc chwilę odpocząć w Lądzie przy klasztorze.
Wjeżdżamy na teren klasztoru, a tu ogłoszenie:
Czy to aby odpowiednie miejsce na handel proszkami?
Gdy tu byliśmy, na chwilę wyszło słońce, oświetlając kolorowe drzewa wokół klasztoru. Postanowiliśmy odwiedzić przy okazji pobliski gród, w którym już obaj byliśmy kiedyś w poszukiwaniu kesza. Gród nadal sobie stoi, jednak stan niektórych chatek wskazuje, że opieka nad nimi jest raczej dość marna.
Zdjęcia sobie pstrykam ;)
Fajnie się stało i oglądało, ale przecież trzeba jechać dalej! Tyle km przed nami, a my tu sobie gadu gadu...
No więc kolejna walka z wiatrem, przejeżdżamy przez fajne miasteczko (albo i wieś) Lądek. Dalej cholernie dziurawy odcinek Dolany, Ratyń i Sługocin - mimo że połatany, to połatany moim znienawidzonym sposobem napylania na jezdnię drobin asfaltu i uklepywania ich chyba kijem od szczotki, bo łaty te wyglądają jak tarka - są poprzecznie pofalowane. Wszystkie co do jednej. Masakra...
Przejechaliśmy nad A2 i zaczęliśmy myśleć o jakimś postoju na śniadanie i ciepłą herbatę. Trzeba było znaleźć jakieś osłonięte od wiatru miejsce. Przez cały jednak ten odcinek były jednak albo domy po obu stronach, albo szczere pola, a których wiało jak na biegunie. W Myśliborzu wykręciliśmy w prawo pod jakiś kościół, który z daleka wyglądał jednak ciekawiej niż z bliska i nawet nie można było podjechać pod niego, bo teren był zamknięty. Wróciliśmy więc na trasę i dojechaliśmy do Goliny. Przejechaliśmy rondo, za którym mieliśmy skręcić w lewo na Kazimierz Biskupi. Dwa metry za rondem usłyszałem głośny wystrzał. Wiedziałem co on oznacza... Odwróciłem tylko głowę do tyłu i potwierdziłem przypuszczenia - usłyszałem syk powietrza z tylnej opony. Fajnie... A mam przecież opaski antyprzebiciowe. Zjechaliśmy na chodnik, ale byliśmy w centrum, przy głównej ulicy miasta, tranzytowej Słupca-Konin, i wcale nie uśmiechało mi się robić przedstawienie w tym miejscu. Poszliśmy więc pieszo kilkadziesiąt metrów na ulicę prowadzącą na Kazimierz Biskupi i tam, w miarę spokojnym już miejscu, rozłożyliśmy się na małym trawniczku przy drzewie. Mieliśmy zatrzymać się na śniadanie, a teraz sytuacja nas do tego zmusiła.
Oczywiście byłem w pełni przygotowany na taką awarię, miałem dwie dętki i łatki przy sobie. Najpierw jednak trzeba było coś zjeść i wypić. Gdy tak jedliśmy, podeszła do nas kobieta, pytając czy wszystko w porządku i mówiąc, że zainteresowała się, bo sama jeździ rowerem. Mieszka naprzeciw miejsca, w którym się rozłożyliśmy. Zaproponowała pomoc, chciała nas poczęstować herbatą, a nawet zaproponowała gościnę u siebie, gdybyśmy chcieli się rozgrzać. Czyżby jakiś podtekst? ;) ;) Porozmawialiśmy z nią chwilę o celu podróży, drodze dojazdowej i podziękowaliśmy za dobre chęci.
Po posiłku przystąpiłem do wymiany dętki. Jako że miałem założony bagażnik i w tym miejscu trasy był on jeszcze mocno załadowany jedzeniem, musiałem wypakować z niego wszystko, żeby w ogóle podnieść tył rowera i wyjąć koło i postawić rower na przerzutce. Z opony wyjąłem coś takiego:
No cóż, zdarza się...
Wymiana poszła szybko, pompowanie, założenie koła, zapakowanie torby na bagażniku i można ruszać dalej. Kawałek dalej zdziwiliśmy się, gdy zobaczyliśmy na drodze drogę dla rowerów. Był to wydzielony z jezdni pas asfaltu, oddzielony od pasa ruchu ciągłą linią. Miło mieć swoją drogę, w dodatku asfaltową, a nie z kostki brukowej. Po paru km droga dla rowerów się skończyła. Kawałek później zatrzymaliśmy się aby zdjąć kurtki, założone podczas wymiany dętki, bo znów dość mocno rozgrzaliśmy się walką pod wiatr i wzniesienie, wciągnęliśmy jakiegoś batona i dojechaliśmy do ścieżki rowerowej, tym razem z kostki, ale niefazowanej, biegnącej kilka km aż do samego Kazimierza Biskupiego. Ścieżka ta była już nam znana, jechaliśmy nią chyba dwukrotnie. Na tym odcinku jechaliśmy dokładnie pod wiatr, który w tym momencie miał chyba największą dziś prędkość. A nasza oscylowała na tym odcinku w okolicach 18 km/h.
W Kazimierzu mieliśmy zatrzymać się po kesza, ale moja nawigacja postanowiła z jakiegoś powodu nie wyświetlić jego opisu, więc żeby nie przedłużać, ruszyliśmy dalej opuszczając ten punkt wycieczki.
Na horyzoncie zaczęły majaczyć kominy elektrowni Pątnów, których dym przy dobrej widoczności powietrza widoczny jest z kilkudziesięciu km. Dziś, przy zamglonym niebie, nawet kominy ledwo było widać.
Za elektrownią na rondzie skręciliśmy w prawo na dość ruchliwą ulicę Przemysłową, z której po niedługim czasie zjechaliśmy w lewo, w ulicę Rybacką, prowadzącą do kanałów i stawów rybnych.
Droga była w części asfaltowa, w części wyłożona płytami chodnikowymi, a w części gruntowa.
Widok na jezioro Pątnowskie
Woda w kanale musiała być dość ciepła, bo dość mocno parowała, czego niestety nie widać na zdjęciu.
Na pierwszym planie kanał, za nim staw rybny
Staw Mniszek
A tak wiał wiatr dzisiaj:
Kawałek dalej na horyzoncie ujrzeliśmy kopułę bazyliki w Licheniu i po chwili dojechaliśmy do samego Lichenia. Zatrzymaliśmy się przy sklepie spożywczym, w którym bobiko uzupełnił zapasy, a potem udaliśmy się w kierunku parkingu dla autobusów, przy którym był ukryty kesz.
Oddział terenowy CBA?
Zatrzymaliśmy się za tym parkingiem przy figurze św. Krzysztofa, którego postument osłonił nas od wiatru i oprócz wpisania się do dziennika znalezionego kesza, mogliśmy tu w znośnych warunkach się posilić. Widok był fajny, bo znajdowaliśmy się dodatkowo nad jeziorem Licheńskim. Potem udaliśmy się tą samą ulicą kawałek dalej po kolejnego kesza, w alei ofiar katastrofy smoleńskiej. Po wpisaniu się do dziennika i odłożeniu na miejsce weszliśmy na tereny bazyliki.
Nazwa do tego pomnika sama się ciśnie na usta, jednak jest ona niecenzuralna ;)
Mieli rozmach...
Dobra, mam dość tego jarmarku, opuszczamy imprezę
Proponowałem powrót tą samą trasą do samego Kazimierza Biskupiego, jednak bobiko zaproponował alternatywę, która okazała się bardzo ciekawa. Ulicą Toruńską udaliśmy się więc w stronę Ślesina. Kawałek za Licheniem zrobiliśmy chwilowy postój na jedzenie i picie, uruchomiliśmy oświetlenie, bo robiło się coraz bardziej szaro i ruszyliśmy dalej. W pewnym miejscu odcinka w końcu skierowaliśmy się na zachód i poczuliśmy wiatr w plecy. Ufff, co za ulga po kilkudziesięciu kilometrach walki z wiatrm w twarz.
Dojechaliśmy do Ślesina i wjechaliśmy na most stojący na połączeniu jeziora Mikorzyńskiego i Ślesińskiego.
Gdy wyjechaliśmy ze Ślesina na otwary teren, to zaczęło się ostre kręcenie. Prędkość mocno przekroczyła 30 km/h. Słychać było tylko piękny szum opon na asfalcie. W Rożnowie odbiliśmy w lewo w stronę Kazimierza Biskupiego, przed którym chcieliśmy zrobić przedostatni dziś postój, między innymi na wypicie energy shotów, aby jeszcze bardziej podkręcić tempo jazdy z wiatrem. Trafił się akurat fajny przystanek autobusowy, z widokiem na dym z kominów elektrowni. Zjedliśmy co nieco, wypiliśmy swoje dawki energii i obejrzeliśmy jeszcze przejeżdżającą kawalkadę motocykli, udających się najpewniej na jakiś zlot do Ślesina.
Wyjechaliśmy na trasę do Kazimierza, minęliśmy go, znów wykorzystaliśmy ścieżkę rowerową, jednak nasze tempo było tak wysokie, że liczne obniżenia poziomy ścieżki na wjazdach na pole spowodowały u nas taką irytację, że musieliśmy zjechać na ulicę.
Parę km za Kazimierzem skręciliśmy w prawo i spokojną drogą dojechaliśmy do Słupcy. Tam przebiliśmy się wąskimi uliczkami na trasę w kierunku Wrześni, zjechaliśmy na ścieżkę rowerową i zatrzymaliśmy się na ostatni już postój na jedzenie. Po paru minutach ruszyliśmy dalej i do samej Wrześni dojechaliśmy dość sporym tempem.
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3892 (kcal)
Dzisiejsza wycieczka miała się odbyć z bobikiem. Start miał być o 7, ale wyjechaliśmy ode mnie dopiero o 8 przez małe problemy logistyczne u bobika.
Pojechaliśmy w kierunku Ciążenia przez Gozdowo i Sokolniki, co spowodowało lekkie odbicie na południe od celu podróży i podejrzewam, że bobiko chciałby lekko zmodyfikować tę trasę, ale tędy rzadko jeżdżę i chciałem popatrzeć sobie na te tereny. A i w Ciążeniu chciałem odwiedzić dwa owczarki. Tego dnia i o tej porze jednak firma, której pilnują, była czynna, więc i pieski nie biegały po podwórku. Szkoda.
Od samego rana, mimo zapowiadanego zachmurzenia, nad nami było prawie czyste niebo i słońce coraz bardziej grzało. Trzeba było zdjąć nawet kurtkę, bo robiło się zbyt ciepło. Jednak w okolicach Samarzewa niebo zasnuło się jednolitą warstwą chmur i zrobiło się dużo mniej przyjemnie...
W Ciążeniu wyjechaliśmy na drogę główną Pyzdry-Golina. Zjechaliśmy z niej na chwilę na przystań promową nad Wartą, którą ostatnio minąłem podczas przejazdu tędy, ale nie odwiedziłem. Teraz chciałem jednak skorzystać z okazji.
Porozmawialiśmy chwilę z promowym i pojechaliśmy dalej. Zaczęła się prawdziwa walka z wiatrem, bo odcinek prowadził idealnie na wschód, a wiatr był coraz mocniejszy. Trzeba było więc chwilę odpocząć w Lądzie przy klasztorze.
Wjeżdżamy na teren klasztoru, a tu ogłoszenie:
Czy to aby odpowiednie miejsce na handel proszkami?
Gdy tu byliśmy, na chwilę wyszło słońce, oświetlając kolorowe drzewa wokół klasztoru. Postanowiliśmy odwiedzić przy okazji pobliski gród, w którym już obaj byliśmy kiedyś w poszukiwaniu kesza. Gród nadal sobie stoi, jednak stan niektórych chatek wskazuje, że opieka nad nimi jest raczej dość marna.
Zdjęcia sobie pstrykam ;)
Fajnie się stało i oglądało, ale przecież trzeba jechać dalej! Tyle km przed nami, a my tu sobie gadu gadu...
No więc kolejna walka z wiatrem, przejeżdżamy przez fajne miasteczko (albo i wieś) Lądek. Dalej cholernie dziurawy odcinek Dolany, Ratyń i Sługocin - mimo że połatany, to połatany moim znienawidzonym sposobem napylania na jezdnię drobin asfaltu i uklepywania ich chyba kijem od szczotki, bo łaty te wyglądają jak tarka - są poprzecznie pofalowane. Wszystkie co do jednej. Masakra...
Przejechaliśmy nad A2 i zaczęliśmy myśleć o jakimś postoju na śniadanie i ciepłą herbatę. Trzeba było znaleźć jakieś osłonięte od wiatru miejsce. Przez cały jednak ten odcinek były jednak albo domy po obu stronach, albo szczere pola, a których wiało jak na biegunie. W Myśliborzu wykręciliśmy w prawo pod jakiś kościół, który z daleka wyglądał jednak ciekawiej niż z bliska i nawet nie można było podjechać pod niego, bo teren był zamknięty. Wróciliśmy więc na trasę i dojechaliśmy do Goliny. Przejechaliśmy rondo, za którym mieliśmy skręcić w lewo na Kazimierz Biskupi. Dwa metry za rondem usłyszałem głośny wystrzał. Wiedziałem co on oznacza... Odwróciłem tylko głowę do tyłu i potwierdziłem przypuszczenia - usłyszałem syk powietrza z tylnej opony. Fajnie... A mam przecież opaski antyprzebiciowe. Zjechaliśmy na chodnik, ale byliśmy w centrum, przy głównej ulicy miasta, tranzytowej Słupca-Konin, i wcale nie uśmiechało mi się robić przedstawienie w tym miejscu. Poszliśmy więc pieszo kilkadziesiąt metrów na ulicę prowadzącą na Kazimierz Biskupi i tam, w miarę spokojnym już miejscu, rozłożyliśmy się na małym trawniczku przy drzewie. Mieliśmy zatrzymać się na śniadanie, a teraz sytuacja nas do tego zmusiła.
Oczywiście byłem w pełni przygotowany na taką awarię, miałem dwie dętki i łatki przy sobie. Najpierw jednak trzeba było coś zjeść i wypić. Gdy tak jedliśmy, podeszła do nas kobieta, pytając czy wszystko w porządku i mówiąc, że zainteresowała się, bo sama jeździ rowerem. Mieszka naprzeciw miejsca, w którym się rozłożyliśmy. Zaproponowała pomoc, chciała nas poczęstować herbatą, a nawet zaproponowała gościnę u siebie, gdybyśmy chcieli się rozgrzać. Czyżby jakiś podtekst? ;) ;) Porozmawialiśmy z nią chwilę o celu podróży, drodze dojazdowej i podziękowaliśmy za dobre chęci.
Po posiłku przystąpiłem do wymiany dętki. Jako że miałem założony bagażnik i w tym miejscu trasy był on jeszcze mocno załadowany jedzeniem, musiałem wypakować z niego wszystko, żeby w ogóle podnieść tył rowera i wyjąć koło i postawić rower na przerzutce. Z opony wyjąłem coś takiego:
No cóż, zdarza się...
Wymiana poszła szybko, pompowanie, założenie koła, zapakowanie torby na bagażniku i można ruszać dalej. Kawałek dalej zdziwiliśmy się, gdy zobaczyliśmy na drodze drogę dla rowerów. Był to wydzielony z jezdni pas asfaltu, oddzielony od pasa ruchu ciągłą linią. Miło mieć swoją drogę, w dodatku asfaltową, a nie z kostki brukowej. Po paru km droga dla rowerów się skończyła. Kawałek później zatrzymaliśmy się aby zdjąć kurtki, założone podczas wymiany dętki, bo znów dość mocno rozgrzaliśmy się walką pod wiatr i wzniesienie, wciągnęliśmy jakiegoś batona i dojechaliśmy do ścieżki rowerowej, tym razem z kostki, ale niefazowanej, biegnącej kilka km aż do samego Kazimierza Biskupiego. Ścieżka ta była już nam znana, jechaliśmy nią chyba dwukrotnie. Na tym odcinku jechaliśmy dokładnie pod wiatr, który w tym momencie miał chyba największą dziś prędkość. A nasza oscylowała na tym odcinku w okolicach 18 km/h.
W Kazimierzu mieliśmy zatrzymać się po kesza, ale moja nawigacja postanowiła z jakiegoś powodu nie wyświetlić jego opisu, więc żeby nie przedłużać, ruszyliśmy dalej opuszczając ten punkt wycieczki.
Na horyzoncie zaczęły majaczyć kominy elektrowni Pątnów, których dym przy dobrej widoczności powietrza widoczny jest z kilkudziesięciu km. Dziś, przy zamglonym niebie, nawet kominy ledwo było widać.
Za elektrownią na rondzie skręciliśmy w prawo na dość ruchliwą ulicę Przemysłową, z której po niedługim czasie zjechaliśmy w lewo, w ulicę Rybacką, prowadzącą do kanałów i stawów rybnych.
Droga była w części asfaltowa, w części wyłożona płytami chodnikowymi, a w części gruntowa.
Widok na jezioro Pątnowskie
Woda w kanale musiała być dość ciepła, bo dość mocno parowała, czego niestety nie widać na zdjęciu.
Na pierwszym planie kanał, za nim staw rybny
Staw Mniszek
A tak wiał wiatr dzisiaj:
Kawałek dalej na horyzoncie ujrzeliśmy kopułę bazyliki w Licheniu i po chwili dojechaliśmy do samego Lichenia. Zatrzymaliśmy się przy sklepie spożywczym, w którym bobiko uzupełnił zapasy, a potem udaliśmy się w kierunku parkingu dla autobusów, przy którym był ukryty kesz.
Oddział terenowy CBA?
Zatrzymaliśmy się za tym parkingiem przy figurze św. Krzysztofa, którego postument osłonił nas od wiatru i oprócz wpisania się do dziennika znalezionego kesza, mogliśmy tu w znośnych warunkach się posilić. Widok był fajny, bo znajdowaliśmy się dodatkowo nad jeziorem Licheńskim. Potem udaliśmy się tą samą ulicą kawałek dalej po kolejnego kesza, w alei ofiar katastrofy smoleńskiej. Po wpisaniu się do dziennika i odłożeniu na miejsce weszliśmy na tereny bazyliki.
Nazwa do tego pomnika sama się ciśnie na usta, jednak jest ona niecenzuralna ;)
Mieli rozmach...
Dobra, mam dość tego jarmarku, opuszczamy imprezę
Proponowałem powrót tą samą trasą do samego Kazimierza Biskupiego, jednak bobiko zaproponował alternatywę, która okazała się bardzo ciekawa. Ulicą Toruńską udaliśmy się więc w stronę Ślesina. Kawałek za Licheniem zrobiliśmy chwilowy postój na jedzenie i picie, uruchomiliśmy oświetlenie, bo robiło się coraz bardziej szaro i ruszyliśmy dalej. W pewnym miejscu odcinka w końcu skierowaliśmy się na zachód i poczuliśmy wiatr w plecy. Ufff, co za ulga po kilkudziesięciu kilometrach walki z wiatrm w twarz.
Dojechaliśmy do Ślesina i wjechaliśmy na most stojący na połączeniu jeziora Mikorzyńskiego i Ślesińskiego.
Gdy wyjechaliśmy ze Ślesina na otwary teren, to zaczęło się ostre kręcenie. Prędkość mocno przekroczyła 30 km/h. Słychać było tylko piękny szum opon na asfalcie. W Rożnowie odbiliśmy w lewo w stronę Kazimierza Biskupiego, przed którym chcieliśmy zrobić przedostatni dziś postój, między innymi na wypicie energy shotów, aby jeszcze bardziej podkręcić tempo jazdy z wiatrem. Trafił się akurat fajny przystanek autobusowy, z widokiem na dym z kominów elektrowni. Zjedliśmy co nieco, wypiliśmy swoje dawki energii i obejrzeliśmy jeszcze przejeżdżającą kawalkadę motocykli, udających się najpewniej na jakiś zlot do Ślesina.
Wyjechaliśmy na trasę do Kazimierza, minęliśmy go, znów wykorzystaliśmy ścieżkę rowerową, jednak nasze tempo było tak wysokie, że liczne obniżenia poziomy ścieżki na wjazdach na pole spowodowały u nas taką irytację, że musieliśmy zjechać na ulicę.
Parę km za Kazimierzem skręciliśmy w prawo i spokojną drogą dojechaliśmy do Słupcy. Tam przebiliśmy się wąskimi uliczkami na trasę w kierunku Wrześni, zjechaliśmy na ścieżkę rowerową i zatrzymaliśmy się na ostatni już postój na jedzenie. Po paru minutach ruszyliśmy dalej i do samej Wrześni dojechaliśmy dość sporym tempem.
Rower:Kross
Dane wycieczki:
146.10 km (3.00 km teren), czas: 10:22 h, avg:14.09 km/h,
prędkość maks: 41.40 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3892 (kcal)
K o m e n t a r z e
No i Licheń ze Ślesinem zdobyty :) Trasa podobna do naszej zeszłorocznej - też wykorzystaliśmy ten skrót przez stawy hodowlane między Koninem a Licheniem. Ślesin w sezonie letnim prezentuje się dość okazale - zwłaszcza ta przystań z luksusowymi jachtami motorowymi :) W Lądzie to grodzisko ożywa chyba tylko przy okazji Festiwalu Kultury Słowiańskiej i Cysterskiej.
marcingt - 17:34 poniedziałek, 14 października 2013 | linkuj
Komentuj