Rowerowy uziel75blog rowerowy

avatar uziel75

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(18)

Moje rowery

Marvil 2023 km
Santini 2609 km
Merida 45 km
Kross 48549 km
Kellys 39469 km
Esker 15882 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy uziel75.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2013

Dystans całkowity:976.00 km (w terenie 63.80 km; 6.54%)
Czas w ruchu:56:14
Średnia prędkość:17.36 km/h
Maksymalna prędkość:49.90 km/h
Suma kalorii:25999 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:75.08 km i 4h 19m
Więcej statystyk

#152 | Skorzęcin

Poniedziałek, 30 września 2013 | dodano: 30.09.2013
Dzisiejszy dzień wydawał się zimniejszy od wczorajszego. W dodatku mocniej wiało. Zdecydowałem się więc na założenie kurtki. Spojrzałem na prognozę i kierunek wiatru. Wieje ze wschodu, a więc trzeba się wybrać gdzieś w tamtym kierunku. Zacząłem studiować mapę, ale... nic ciekawego nie przyszło mi do głowy, bo wczorajszą trasą na Licheń jakoś nie chciało mi się już jechać i w ogóle nie czułem się na siłach na dłuższy wypad. Wybór padł na Skorzęcin.
Tak kiepsko jak dziś to nie jechało mi się już dawno. Przypomniała mi się trasa do Kalisza z bobikiem...
Pod sam wiatr musiałem być zapięty pod szyję, bo zimno jak cholera, a gdy wjeżdżałem w jakiś osłonięty teren, to musiałem się rozpinać, bo byłem zgrzany walką z wmordewindem. Tylu przystanków co dziś to też już dawno nie robiłem. Chyba przegiąłem w ostatnimi dwoma trasami i potrzebuję odpoczynku.

Pątnów widoczny z Gorzykowa:


W końcu jakoś udało mi się dojechać do Witkowa a potem do Skorzęcina, choć ostatni odkryty odcinek, w okolicach wiatraka, gdzie było znów idealnie pod wiatr, wykończył mnie do reszty. W samym lesie przed ośrodkiem mogłem w końcu odetchnąć. Ośrodek przywitał mnie prawie całkowitym wyludnieniem. Widziałem 2 osoby chyba z ekipy sprzątającej, potem dwie osoby wieszające oświetlenie na jednym ze sklepów i jedną kobietę na rowerze.

Molo to obecnie sracz dla ptaków:


...a ławeczki czekają na przyszły sezon


Posiedziałem chwilę na molo, zjadłem batonika, przygotowałem kolejną porcję napoju i ruszyłem w stronę Wrześni. Jechało się już znacznie przyjemniej - słychać było już nie szum wiatru w uszach, tylko pięknę "rrrrrrrrrrr" - odgłos toczących się po asfalcie opon :)
Od Kleparza do Gutowa toczyłem się z prędkością 20 km/h za olbrzymim Masseyem Fergusonem, który ledwo mieścił się na całej szerokości jezdni i pod drzewami. Samochody musiały go mijać i wyprzedzać po trawiastym poboczu. Sam ledwo się zmieściłem, wyprzedzając go asfaltem.


Do domu dotarłem po 15.00.
Rower:Kross Dane wycieczki: 62.43 km (0.00 km teren), czas: 03:09 h, avg:19.82 km/h, prędkość maks: 38.80 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1663 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#151 | Pętla na wschód

Niedziela, 29 września 2013 | dodano: 29.09.2013
Poranek przywitał mnie mgłą. No pięknie... Trzeba będzie poczekać najpierw na opadnięcie mgły, a potem na wyschnięcie tego, co po niej zostanie na drogach. Tymczasem opracuję sobie trasę na dziś. Zaczynam od prognozy i kierunku wiatru. Ma wiać ze wschodu, a więc trzeba dziś śmignąć na wschów. A gdzie? Wybieram Licheń. Nie będę się pchał główną trasą Września-Konin, jak wiele lat temu, gdy samochodów było 10x mniej niż obecnie. Pojadę sobie gdzieś bokiem. Do Lichenia na południe od autostrady, a powrotem na północ od niej i jeszcze powyżej trasy K92. Trasa przygotowana, załadowana do GPS-a. Czas wyczyścić i przygotować rower (po ostatnich błotnych przygodach w Zielonce). Ok, rower lśni, nasmarowany, patrzę przez okno - nadal mgła... No nic, czekamy. W końcu wyszło słońce i mgła się przerzedziła, by ostatecznie zniknąć około południa. Pokręciłem się jeszcze po domu, przygotowując prowiant i napełniając się energetykiem i ruszyłem około 12.30 w kierunku Gozdowa i Sokolnik. Cholerny wiatr. Będzie z czym walczyć dziś. I jeszcze kolano zaczyna boleć. No cóż. Na szczęście świeci słońce, więc czuć lekkie ciepełko. Zaliczam Pietrzyków-Kolonię i wyjeżdżam na trasę 466. Mijam tereny, które oglądałem jakiś czas temu z bobikiem, gdy były zalane. Aż trudno uwierzyć, ile tam było wody, a teraz nie ma po tym żadnego śladu. Spoglądam na zegarek i licznik kilometrów i stwierdzam, że w żadnym wypadku nie dam rady dziś dojechać do Lichenia, chyba że wrócę grubo po zmroku. Dojeżdżam do Ciążenia i przypominam sobie o pieskach na pewnej posesji, kilkaset metrów od głównej drogi, dwóch owczarkach, z którymi zawsze się witam gdy tam przejeżdżam. Nie odmówiłem sobie i tym razem tej przyjemności. Wykręciłem w bok, dojechałem i w pierwszej chwili myślałem, że ich nie ma, ale siedziały sobie w najdalszym punkcie działki. Standardowo ucieszyły się na mój widok. Posmerałem je trochę, pobawiłem się z nimi i wróciłem na trasę.

Pałac w Ciężeniu:


Kolejnym punktem na trasie był Ląd, w którym byłem rowerem 2 lata temu w poszukiwaniu kesza. Przy klasztorze też byłem, ale dlaczego by nie obejrzeć go jeszcze raz?





Gdy podchodziłem do klasztoru, usłyszałem dochodzącą ze środka muzykę, wzbogaconą piękną akustyką wnętrza. Drzwi były otwarte. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem wewnątrz jakąś orkiestrę z dyrygentem. Posłuchałem chwilę i ruszyłem w dalszą drogę. Ostatnio z Lądu pojechełm od razu na Słupcę, północ, teraz jednak skręciłem w prawo, by po chwili dojechać do Lądku.



Dalej kolejno Dolany i Ratyń. Wiatr przygnał jednak ciężkie chmury, które zbliżały się niebezpiecznie szybko.



Chyba będzie trzeba skrócić trasę jeszcze wcześniej niż w Golinie, w której chciałem ostatecznie zawrócić. Przejechałem więc nad autostradą A2 i dotarłem do Sługocinka.

Więcej wiatraków nie dało się obok siebie postawić?


W następnej miejscowości - Radolinie - skręciłem w lewo, już w stronę Słupcy.

Pątnów daje czadu.


Po niedługim czasie, po przejechaniu przez miejscowość Barbarka ;) dotarłem do trasy K92 Września-Konin, na której musiałem się zmierzyć ze sporym natężeniem ruchu. Nie ma tam pobocza, więc doznania były jak na trasie katowickiej. Na szczęście kierowcy byli rozsądni i nie trafiłem na żadnego debila. Dojazd do Słupcy trochę mi się dłużył, w końcu jednak zobaczyłem rondo na wjeździe i wybrałem przejazd przez miasto. Za Słupcą trzeba było wjechać na "ścieżkę rowerową" z cholernej kostki brukowej, powysadzanej przez korzenie i poprzecinanej wjazdami i bocznymi uliczkami. Oczywiście nie muszę chyba mówić, że każdy zjazd i wjazd na ścieżkę po takim przecięciu przez ulicę, to Kanion Kolorado...
Tutaj musiałem jednak zrobić przystanek, bo czułem ssanie w żołądku. Napełniłem bidon, zjadłem dwa batoniki i ruszyłem dalej. Kilka km po wyboistej ścieżce i jestem w Strzałkowie. Tam kilkaset metrów drogą i znów zakaz jazdy rowerów po drodze i trzeba zjechać na ścieżkę. Na szczęście tylko do Wólki, gdzie mogę zjechać w końcu na asfalt. Lecz tam znów samochód za samochodem, tak jak między Słupcą a Koninem.

Po drodze trafiłem na taki okaz:



Do Wrześni dojechałem niedługo przed zachodem, jadąc prosto pod słońce. Niewiele wtedy widziałem...
Rower:Kross Dane wycieczki: 83.45 km (0.00 km teren), czas: 04:14 h, avg:19.71 km/h, prędkość maks: 40.60 km/h
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2223 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

#150 | Dywanik asfaltowy

Sobota, 28 września 2013 | dodano: 28.09.2013
Pogoda się poprawiła, więc postanowiłem wyskoczyć na piękny dywanik asfaltowy, który pokazał mi jakiś czas temu marcinGT, gdy wracaliśmy z Piechcina. Oczywiście wyskoczyć szosówką, bo chodziło właśnie o sprawdzenie jak po czymś takim się jeździ nieco większą prędkością niż na góralu. Była tylko jedna obawa, a właściwie dwie - że będzie tam mokro po nocnych opadach, bo droga wije się między lasami i że będzie kiepsko z dojazdem drogą asfaltową i że będzie się trzeba przedzierać przez las. Wrzuciłem do GPS-a ślad z Piechcina, żebym widział na który odcinek się kierować, spakowałem plecak, ubrałem się ciepło (m.in. kamizelka przeciwwiatrowa), bo było ledwo 10 stopni i ruszyłem. Witkowo, potem kierunek na Trzemeszno. Już w lasach między Witkowem a Trzemesznem napotkałem to, czego się obawiałem u celu podróży - wody na drodze. Ale trudno się dziwić. Mimo że słońce świeciło od rana, to tutaj było ciemno i zimno, więc nie miało jak wyschnąć. No i chlapało trochę. Dojechałem do Trzemeszna i tam czekała mnie nie lada przeprawa - przejazd przez kilkaset metrów bruku na cienkich, nadyganych do 7 barów oponkach. Brrrr... W sumie mogłem gdzieś wykręcić na boczne ulice, żeby ominąć główną i zrobiłem tak pod koniec tegoż odcinka, ale... ulica ta, mimo że asfaltowa, uraczyła mnie podobnymi doznaniami. W końcu wydostałem się z Trzemeszna i ruszyłem przez Niewolno do Kruchowa, gdzie skręciłem, tak jak wtedy z gnieźnianami, objechałem jeziorko i udałem się w kierunku Ławek.

Powiadają, że fajnie tam u nich ;)


Dalej jechałem podobnie jak wtedy na Piechcin. Rzut oka na mapę i stwierdziłem, że niebawem będzie można skręcić w kierunku lasu, który już było widać na horyzoncie, wewnątrz którego był mój cel podróży. Wybrałem Palędzie Dolne.



Przejechałem przez malutką i cichą wioskę Sadowiec i... droga się skończyła. Przede mną piaszczysty dukt leśny. Z kałużami. No nic, jadę dalej. Koła trochę się zapadają. Rzut oka na mapę - cholera, nie ta droga. Nawrót i trzeba wjechać w dróżkę obok. Tam podobna nawierzchnia i też kałuże. Na szczęście nawierzchnia była bardziej piaszczysta niż ziemista, choć to też niewielkie pocieszenie, bo po chwili drobinki piasku zaczęły osuwać się na obręcze i zaległy w klockach hamulcowych. Udało mi się przejechać jakieś 400 metrów z szacowanych 800 do asfaltowego dywaniku. Dalej musiałem już rower prowadzić, gdzieniegdzie nawet przenosić, bo cała droga była zalana.




Gdy wyjechałem na rzeczony dywanik, zobaczyłem... wodę, dużo wody na nim. Cholera, raczej nie poszaleję. Przedtem musiałem jednak pozbyć się kilograma mokrego piachu z kół i obręczy. Na szczęśćie miałem ze sobą ręczniki papierowe. Po tej operacji ruszyłem w lewo, czyli na południe i dotarłem do jeziorka Przedwieśnie, które już dwukrotnie odwiedzaliśmy z Marcinem. W pierwszej chwili nie zajarzyłem, że to jest już to jezioro - bez plażowiczów ciężko poznać to miejsce.



Pojechałem dalej i dojechałem do skrzyżowania, na którym rozstawaliśmy się z gnieźnianami podczas powrotu z Piechcina. Droga tam nadawała się chyba tylko dla pojazdów humvee. Zawróciłem i obrałem kierunek na północ, mając w planach - mimo zalegającej wody - przejechać całość pięknego odcinka. Słońce zaczynało już ogrzewać nawierzchnię w bardziej odkrytych miejscach. Niestety - po którymś z kolei zakręcie oczom mym ukazało się niebo na północy... Atramentowo ciemne chmury w 100% zakrywające niebo. A ja jadę w ich kierunku!! Szlag! Gorączkowy rzut oka na mapę w poszukiwaniu wyjazdu z lasu inną drogą niż błotniste szlaki leśne. Kilka km dalej widać skrzyżowanie i jest szansa, że jest to skrzyżowanie, które pamiętałem z poprzedniej wycieczki i że droga, która przecina moją, nie skończy się znów gdzieś w lesie. Przyspieszam, chmury są już prawie nade mną, bo posuwają się w moim kierunku. W końcu jest skrzyżowanie. Skręcam w prawo. Słońce znika na dobre, na szczęście razem z nim nie znika asfalt, więc mapa była dokładna.

Takie chmury towarzyszyły mi już do samego domu:


Przejeżdżam przez Głęboczek, dojeżdżam do Niestronna, stamtąd do Palędzia Kościelnego i wyjeżdżam na główną, gdzie po niedługim czasie dojeżdżam do punktu, w którym zjechałem z trasy - Palędzia Dolnego.



Jaki magazyn??


Droga powrotna trochę mnie zmęczyła, bo niestety dziś nie wybrałem trasy, z której wracałbym z wiatrem. Wiatr podczas powrotu raz wiał w paszczę, innym razem wiał w boku. Mimo wszystko jednak pomyślałem, że warto by było odwiedzić Skorzęcin, skoro będę już tak blisko. Tak więc w Witkowie skręciłem i pognałem nad jezioro. Droga była spokojna, choć kilka samochodów jechało do i ze Skoja. W samym ośrodku było kilka osób, nawet czynnych było kilka lokali. Molo jednak puste. A na horyzoncie w stronę Wrześni ciemno...




Ufałem jednak prognozie, która nie przewidywała deszczu, mimo dość sporego zachmurzenia. Zjadłem 2 batoniki, napiłem się i... zdążyłem zmarznąć na tym molo. Trzeba było więc ruszyć zad i się rozgrzać. Chmury straszyły do samej Wrześni, na szczęście tylko na tym się skończyło.
Rower:Santini Dane wycieczki: 138.70 km (0.80 km teren), czas: 06:18 h, avg:22.02 km/h, prędkość maks: 45.50 km/h
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3695 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

#149 | Rajd rowerowy Poznań, Dziewicza góra i Agroshow

Niedziela, 22 września 2013 | dodano: 22.09.2013 Uczestnicy
Dzisiejszy wyjazd stał pod znakiem zapytania, bo bobiko zapomniał o dzisiejszym rajdzie rowerowym w Poznaniu. W końcu się zdecydował, ale że był umówiony z kimś od rana, to mógł jechać dopiero o 9 i nie było szans, żeby zdążyć na 11 do centrum Poznania. W końcu jednak udało mu się i umówiliśmy wyjazd o 8 rano. Oczywiście standardowo nie udało się dotrzymać terminu i wyjechaliśmy ok. 8.20. Standardowa nasza trasa do Poznania przez Giecz przebiegła bez problemów, chociaż brakowało mi sił po wczorajszej ostrej jeździe. W Poznaniu najpierw zatrzymaliśmy się na jedzenie na leśnym parkingu, potem śmignęliśmy wzdłuż Malty i dojechaliśmy do pomnika Starego Marycha, skąd miał wystartować rajd, a właściwie przejazd rowerowy ulicami centrum w ramach dnia czy tygodnia bez samochodu. Spodziewaliśmy się większej ilości rowerzystów, bo było ich może z 30-40.



Zapowiadała się nawet eskorta policji:


Fajnie się jechało - wszystkie skrzyżowania były nasze, samochody czekały aż przejedziemy, bo policjant na motocyklu wszystkich zatrzymywał.



Przejazd skończył się pod Okrąglakiem.


Stamtąd podjechaliśmy z bobikiem na św. Marcina, gdzie stał namiot Centrum Kultury Zamek, przy którym trwał cd. imprezy rowerowej - rozdawano ulotki dotyczące ruchu rowerowego w Poznaniu, było przemówienie pana walczącego o czystość jeziora w Strzeszynku itd. Po niedługim czasie ruszyliśmy z bobikiem ulicami Poznania w drogę powrotną.



Przy tej budowli zrobiliśmy krótki postój na jedzenie.


Następnie bobiko obrał kierunek na Dziewiczą Górę. Droga wiodła przez lasy. W pewnym momencie zobaczyliśmy przechylone drzewo, podparte trzema patykami. Ciekawe ile one pomogą ;)


Trochę się bałem tych lasów, bo przez ostatnie kilka dni padało, ale było w miarę sucho. Podjazd pod Dziewiczą Górę bobiko wybrał inny niż ostatnio. I podjazd ten był bardzo ciężki. Byłem już tak wypompowany, że nie miałem siły naciskać na pedały. W końcu znaleźliśmy się na szczycie. Byłem cały mokry. Chwila odpoczynku i zjechaliśmy tym samym wyjazdem, co w zeszłym roku, czyli z dwoma ostrymi zjazdami i jednym masakrycznie pionowym podjazdem.

Dalej... było już tylko gorzej - coraz bardziej mokro i w końcu bobiko wprowadził nas na takie drogi...



Zatrzymaliśmy się na chwilę przy jeziorku.



Po wyjeździe z lasów bobiko pociągnął mnie do Bednar, na Agro Show. Wcześniej zastanawiałem się skąd tyle samochodów w tym lesie, a one jechały właśnie z tej imprezki...





A to centrum targów.


Tam spotkaliśmy się z tatą bobika. Wypiliśmy u niego herbatę, porozmawialiśmy i ruszyliśmy dalej, w kierunku Pobiedzisk. Chwilę jechaliśmy pustą drogą z takimi między innymi widokami...




... i nagle korek. Hmm, czyżby gdzieś jakiś zamknięty przejazd kolejowy? Wyjechaliśmy zza zakrętu, a tam... sznur samochodów wracających z targów. Masakra. Jadą 5 km/h, a są ich setki. A my? Przecież nie będziemy się wlec z nimi, więc myk na lewy pas i wyprzedzamy jednego po drugim, dziesiątkę za dziesiątką. Korek miał kilka km. Z naprzeciwka nic nie jechało, no może jakieś 6 samochód łącznie, więc można było śmigać i obserwować zazdrość na twarzach kierowców stojących w tym korku. Myślę, że lekko wyprzedziliśmy w ten sposób kilkaset samochodów. Korek skończył się w Pobiedziskach, gdzie na skrzyżowaniu wlotowym do miasta ruchem kierowała policja.
W Pobiedziskach zatrzymaliśmy się przy sklepie, spożyliśmy po energetyku i śmignęliśmy w kierunku Wierzyc. Tam standardowy odpoczynek i zdjęcia na "czerwonym dywanie" i dalej już nudną trasą do Czerniejewa i Wrześni. W domu byłem po 19.00.
Rower:Kross Dane wycieczki: 145.16 km (27.00 km teren), czas: 10:56 h, avg:13.28 km/h, prędkość maks: 39.80 km/h
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3867 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

#148 | Takie tam szosowe przejeżdżki

Sobota, 21 września 2013 | dodano: 21.09.2013
Po kilku dniach złej pogody nareszcie można było wyjechać rowerem. Wybrałem szosówkę, bo trochę wiało, więc była szansa na wyżycie się szybkim sprzętem. Wiało z zachodu, więc skierowałem się trasą K92 w kierunku Poznania, żeby wracać z wiatrem. Dojechałem do Siedlca, nawróciłem i śmignąłem z powrotem do Wrześni, a właściwie tylko do Psar na trasie K92 przed Wrześnią, bo w tym miejscu stwierdziłem, że jest za wcześnie na powrót. No i pojechałem znów na zachód, tym razem tylko do Nekli, w której skręciłem na Czerniejewo. W Czerniejewie odbiłem w lewo, pod wiatr, do Brzózek i Lipek. Tam przed lasem nawróciłem i, znów z wiaterkiem, śmignąłem do Czerniejewa i dalej już do Wrześni.
Rower:Santini Dane wycieczki: 83.65 km (0.00 km teren), czas: 04:05 h, avg:20.49 km/h, prędkość maks: 49.90 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2228 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#147 | Trójkąt z deszczem

Niedziela, 15 września 2013 | dodano: 15.09.2013 Uczestnicy
Po wczorajszej ulewie lekko przeschło, wyszło na parę chwil słońce, więc trzeba było się gdzieś ruszyć, mimo że na za 2 godziny zapowiadano kolejne opady. Zmieniłem łańcuch, nasmarowałem smarem na mokre warunki pogodowe, założyłem błotniki, do plecaka spakowałem kurtkę przeciwdeszczową i wyjechałem na trójkąt. Wcześniej kubolsky chciał mnie wyciągnąć do Grzybowa (mówił, że jako alternatywa dla Skorzęcina, ale jaka to alternatywa, skoro do Skorzęcina jadę właśnie przez Grzybowo? ;)), ale jakoś nie kleiła mi się ta trasa. Standardowo kawałek trasą K92 do Podstolic, potem serwisówką i dalej wśród lasów i wielu grzybiarzy do Czerniejewa. Za Czerniejewem poczułem już na sobie mocny wiatr. Dojechałem do lasu przed Nowym Folwarkiem i wstąpiłem tam na chwilę zobaczyć ile jest grzybów. Noo, w takich warunkach to one faktycznie mogą rosnąć - było bardzo mokro. Sporo grzybów trujących, a jadalne już chyba wszystkie wyzbierane, bo widać było, że ktoś już tędy dziś chodził. Odezwał się bobiko, że zmierza w moją stronę. Wyszedłem z lasu, pogawędziłem o grzybach z pewnym brodaczem na rowerze, po czym dojechał bobiko. Udaliśmy się do Country Clubu, gdzie odbywały się jakieś zawody konne i w tym momencie zaczęło padać. Założyliśmy więc kurtki i dojechaliśmy w coraz mocniejszym deszczu do centrum i do parku, gdzie się rozstaliśmy i udaliśmy do domów.
Rower:Kross Dane wycieczki: 38.12 km (0.00 km teren), czas: 02:20 h, avg:16.34 km/h, prędkość maks: 33.80 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1015 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#146 | Trójkąt

Wtorek, 10 września 2013 | dodano: 10.09.2013
Założyłem dzisiaj do szosówki nowe opony, polecone mi przez kolegę - Schwalbe Durano Plus. Jako że pogoda dzisiaj trochę się uspokoiła, to trzeba je było przetestować, mimo że już późno się trochę zrobiło. Postanowiłem ruszyć w stronę Nekli, a potem się zobaczy. Najpierw K92, potem równoległą serwisówką dojechałem do Nekli i postanowiłem skoczyć na Czerniejewo i zrobić standardowy trójkąt. Do Nekli jechałem z wiatrem, w lesie między Neklą a Czerniejewem wiatr trochę przeszkadzał. Przed Czerniejewem nadal nie ma asfaltu. A gdy wyjechałem z Czerniejewa, to jechałem już pod wiatr. Jednak nie było tak źle. Dojechałem do domu gdy zaczęło się już ściemniać, a dodatkowo zaczął kropić deszcz.
Rower:Santini Dane wycieczki: 36.41 km (0.00 km teren), czas: 01:20 h, avg:27.31 km/h, prędkość maks: 43.60 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 970 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

#145 | Objazd jeziora Powidzkiego

Niedziela, 8 września 2013 | dodano: 10.09.2013 Uczestnicy
Dzisiejszy objazd jeziora Powidzkiego miałem zrobić z bobikiem, ale rano dał mi znać, że raczej nie pojedzie, a przynajmniej nie wyrobi się na proponowaną przeze mnie godzinę, bo musi załatwić pewną sprawę ze znajomym. Trudno, pojadę sam. Nie odwiedzę pałacu w Wylatkowie, bo już tam byłem, więc od razu skieruję się na Anastazewo - na moje dawne miejsce, gdzie byłem pod namiotem. Będzie tam teraz bardzo spokojnie, bo jest już po sezonie i będzie można powspominać. Właściwie w momencie, gdy byłem już wyrobiony i miałem wychodzić z domu, zadzwonił bobiko, że może już jechać w moją stronę, bo jego spotkanie się nie odbędzie. OK, a więc realizujemy pierwotny plan. Zaproponowałem inną trasę na Powidz - najpier w kierunku Słupcy i potem w Węgierkach odbijamy w lewo na Mielżyn. Jechało się ciężko, bo dość mocno wiało - według prognozy jakieś 5-6 m/s. Gorzej, że wiatr nie wiał prosto w paszczę, tylko trochę z boku, więc trzeba było walczyć, żeby utrzymać prosty tor jazdy. Od Węgierek było łatwiej, bo i teren bardziej osłonięty i można jechać na luzie, bo mniej samochodów. Dojechaliśmy do Brudzewa, potem kawałek trasą 260 do Mielżyna i zjechaliśmy w prawo na Ruchocinek. Jedziemy, jedziemy i nagle w oddali widać jakiegoś rowerzystę w zielonej koszulce, a na tle tej koszulki wydawało mi się, że widzę spięte włosy, a więc pewnie to rowerzystka :) Dogoniliśmy i faktycznie - kobietka. Akurat stanęła i fotografowała zwierzaki na polu. Zagadałem ją. Okazało się, że jest z Wrześni i jedzie do Ostrowa na działkę. Pojechaliśmy więc dalej już razem. Przejechaliśmy Ruchocinek i Ruchocin i wyjechaliśmy na główną trasę Witkowo-Powidz. Na najbliższym zakręcie w prawo zobaczyliśmy w oddali stojący pociąg, więc postanowiliśmy go sfotografować. Przejechaliśmy przez przejazd kolejowy, a właściwie ja przejechałem, bo jechałem pierwszy i nagle za sobą usłyszałem trzask. Odwracam się, a tam Karolina i bobiko leżą na drodze. Ups... Zawróciłem, oni się na szczęście pozbierali. Karolinie nic się nie stało, bo jakoś tak chyba upadła na pobocze, na piasek i trawę, za to bobiko wylądował na asfalcie i zbił sobie dłoń. Jakoś dziwnie też wygięło się koło względem widelca, ale okazało się, że słabo był zamknięty samozacisk i się tylko przesunęło w widełkach. A wszystko przez to, że szyny przecinają drogę pod bardzo ostrym kątem i gdy się jedzie wzdłuż drogi to można zaliczyć glebę, gdy przednie koło wsunie się między szyny. I tak też stało się Karolinie. A że bobiko lubi jeździć "na kole" poprzedzającego go rowerzysty i będąc tak blisko ma jeszcze wpięte buty w pedały, to nie zdążył wyhamować i wyłożył się za nią. Na szczęście towarzystwo dość szybko się otrzepało i podeszliśmy kawałek do pociągu, zrobiliśmy mu zdjęcie, a Karolina zaproponowała, żeby zrobić też zdjęcie sobie :)




Ruszyliśmy dalej. Zdobyliśmy Powidz i pojechaliśmy w stronę Przybrodzina. Tam też się zatrzymaliśmy, wymieniliśmy się kontaktami, ja z bobikiem skręciliśmy na Wylatkowo, a Karolina pojechała dalej, w stronę Ostrowa.
W Wylatkowie wjechaliśmy w las i trochę trzeba było powalczyć z piachem, ale dalej było już lepiej i znów mogłem przejechać się fajnym duktem leśnym z licznymi podjazdami i zjazdami.



Dotarliśmy do kesza przy pałacu, który zdobyłem rok temu, a potem do samego pałacu, który sfotografowaliśmy z daleka.



Przekąsiliśmy coś i ruszyliśmy z powrotem do Wylatkowa, po drodze zaliczając opuszczone domostwo w lesie.




Z Wylatkowa udaliśmy się w stronę Anastazewa. Cóż tam była za tragiczna nawierzchnia... Masakra. Dawno tam nie jechałem i przez ten czas nastąpiła totalna rozpierducha. Komfortowo to tam można jechać chyba tylko jakimś wojskowym humvee. Dziura na dziurze. Dojechaliśmy do miejscowości Anastazewo i bez problemu odnalazałem wjazd na piaszczysty dukt prowadzący na dzikie plaże. Jednak z tego duktu odchodzi tyle wjazdów do lasu, że trudno mi było przypomnieć sobie, którym powinniśmy wjechać. Wybraliśmy oczywiście ten nieodpowiedni i po natrafieniu na jego końcu na wjazd na prywatną posesję i próbie przebicia się zarośniętą ścieżką na odpowiedni szlak, wróciliśmy na główny dukt i już prawidłowym wjazdem wjechaliśmy tam gdzie trzeba. Dojechaliśmy do jeziora, stanęliśmy na chwilę, żeby zamoczyć ręce i ruszyliśmy wzdłuż w poszukiwaniu mojego byłego pola namiotowego.



Oj zarosło i pozmieniało się tam na tyle, że nie byłem pewien które to było miejsce. Po zaliczeniu wielu pokrzyw ścieżka w końcu stała się nieprzejezdna i zawróciliśmy. Skontaktowaliśmy się z kubolskym, który deklarował, że może jakoś o tej godzinie wyruszy z domu i może gdzieś się spotkamy. Stanęliśmy znów w tym samym miejscu, gdzie kilkanaście minut wcześniej i postanowilśmy trochę tu posiedzieć. Zdjęliśmy buty i skarpetki i pochodziliśmy sobie po wodzie.



Nie była za ciepła, ale zimna raczej też nie, mimo, że byliśmy w tym miejscu w cieniu. Gdy wyszliśmy z wody to przypłynął sobie do nas łabędź i bez pardonu dopłynął do mnie, gdy stałem sobie na brzegu i zaczął na mnie syczeć, jakby chciał powiedzieć, że to jego jezioro ;) Przykucnąłem i zacząłem sobie z nim "gadać" i się przekomarzać.



Straszył mnie syczeniem i kilka razy próbował mnie złapać dziobem za rękę, którą mu podawałem. W końcu zaczął się widowiskowo myć i czyścić przed nami. A my po skonsumowaniu kilku przekąsek postanowiliśmy ruszyć dalej, bo byliśmy dopiero w połowie długości jeziora. Wyjechaliśmy z powrotem na piaszczysty leśny dukt i dojechaliśmy do Lipnicy. Skończył się piach, zaczął się asfalt. Następnie było Kosewo, gdzie wjechaliśmy na chwilę nad jezioro, gdzie jakieś 3 ludziki przygotowywały jacht do wyciągnięcia z wody, a my udaliśmy się do sklepu po jakąś wodę. Po paru minutach ruszyliśmy dalej trochę szybszym tempem i dojechaliśmy do Giewartowa. Tam bobiko odwiedził bankomat i ruszyliśmy dalej.



Dojechaliśmy do południowego krańca jeziora w Kochowie, gdzie zjechaliśmy znów w piachy w kierunku Polanowa. Tam było już z wiatrem po pięknym asfalcie, więc można było przycisnąć. W Powidzu zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby założyć rękawki, bo zaczęło się robić chłodno. W drodze na Witkowo, gdzieś w okolicy oczyszczalni, jakiś pierdolony osioł w seicento postanowił wyprzedzić mnie na zakręcie w prawo, przejeżdżając jakieś 20 cm ode mnie. Strąbiłem gnoja, pokazałem mu, żeby się jebnął w łeb i na koniec pokazałem mu "faka", obserwując przy tym jego zachowanie za kierownicą, ale nie zauważyłem, żeby w ogóle ruszył głową i spojrzał w lusterko, więc podejrzewam, że był to jakiś stary pierdziel - niedzielny kierowca, zszokowany tym, że jedzie samochodem i nie widzący zbyt wiele wokół siebie.
Przelecieliśmy przez Witkowo i do Wrześni dotarliśmy dość sprawnie, mimo że wśród wielu samochodów wracających pewnie z weekendu nad jeziorami. Na miejscu byliśmy krótko po zachodzie słońca.

Rower:Kross Dane wycieczki: 111.86 km (16.00 km teren), czas: 07:45 h, avg:14.43 km/h, prędkość maks: 39.10 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2980 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

#144 | Powidz, Wylatkowo, Skorzęcin

Sobota, 7 września 2013 | dodano: 07.09.2013 Uczestnicy
Bobiko zaproponował dziś objazd jeziora Powidzkiego. Nie byłem pewny czy pojadę, bo zdrówko szwankuje, ale w końcu zgodziłem się, a poza tym ustaliliśmy, że zobaczymy w trasie jak to będzie i możemy ją skrócić. Bobiko planował wyjechać ok. 13-14, w końcu jednak wyjechaliśmy przed 15, wcześniej kontaktując się z kubolskym, który wracał właśnie z Marcinem z Unii. Umówiliśmy się więc w Gorzykowie. Gdy dojechaliśmy, to chłopacy już czekali. Chwilę pogadaliśmy, potem podjechaliśmy kawałek do pomnika bombowca. Gnieźnianie pojechali w swoją stronę, a my w stronę Mielżyna. Tam przecięliśmy drogę Wólka-Witkowo i udaliśmy się na Ruchocinek. Zjechaliśmy z głównej i jakimiś polnymi drogami obok terenów wojskowych dojechaliśmy do Niezgody...




... potem już piękny asfalcik i piękne okolice w Polanowie.



Tam też wykręciliśmy w lewo, żeby sprawdzić czy da się podjąć kesza przy grobowcu. Niestety - bobiko coś nie może trafić na odpowiednie warunki do tego. Dziś nadal dostępu broniły spore pokrzywy i podmokły teren. Wjechaliśmy więc na wzgórze i dotarliśmy przez pola do samego grobowca.




Potem znów kawałek przez pole i wyjechaliśmy na drogę do Powidza. Tam odbiliśmy na Wylatkowo.



Chwilowy postój na przekąskę i założenie rękawków i śmigamy dalej - najpierw trochę asfaltem, a potem już przez lasy i piachy...



... do samego Skorzęcina, w którym było jeszcze więcej ludzi niż wczoraj - tym razem już pewnie stali bywalcy dyskotek + łikendowicze domkowi.




Poczekaliśmy do zachodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Minęliśmy wiatrak i kawałek dalej zobaczyliśmy na horyzoncie jakieś dziwne zjawisko. Mgła? Dym? Coś unosiło się z pól, strasznie gęste i skoncentrowane w jednym miejscu.



Chwilowy postój i zdjęcia, potem ruszyliśmy dalej i tam okazało się, że płonie coś na polu, w centrum rosnącej kukurydzy. Dym rozścielał się po polach i wlókł się w stronę Witkowa.



Bobiko zadzwonił na 112 po straż, ale zanim zgłosił się dyspozytor, to usłyszeliśmy wozy strażackie jadące od Witkowa. Dwa, a z nimi policja. Dojechali do pola, wjechali na nie i zaczęli oglądać.





Postaliśmy tam chwilę i pojechaliśmy dalej. W Witkowie zatrzymaliśmy się przy Tesco, żeby bobiko zanabył coś do picia i jedzenia i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do domu bez przygód.
Rower:Kross Dane wycieczki: 84.73 km (15.00 km teren), czas: 05:59 h, avg:14.16 km/h, prędkość maks: 43.40 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2257 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

#143 | Skorzęcin

Piątek, 6 września 2013 | dodano: 07.09.2013 Uczestnicy
Dziś w godzinach pracy ustaliłem z bobikiem, że spotkamy się wieczorem w Skorzęcinie, bo on jest w pracy rowerem i pojedzie tam od razu po pracy, a ja dołączę. Nie chciało mi się dymać góralem, więc wziąłem znów szosówkę. Planowałem dojechać wcześniej od bobika, ale jakoś nie szło mi dzisiaj wyrabianie się (m.in. dość długo trwało zanim wymyśliłem jak zamocować akumulator do tylnej lampki) i dojechałem do Skoja chwilę po nim.



Dziś było więcej ludzi niż wczoraj, bo piątek i sobie ludziki przyjechały chyba na weekend. Był też martwy szczur w jeziorze obok mola.




Poczekaliśmy aż słońce schowało się za drzewa i ruszyliśmy do domu. Chwilę jeszcze jechaliśmy pod słońce, a potem w coraz większych ciemnościach śmigaliśmy do Wrześni, z całkiem niezłą średnią. Pod koniec było trochę ciężko, bo miałem z przodu tylko lampki pozycyjne i kompletnie nie widziałem nawierzchni, więc musiałem uważać na tych cieniutkich oponach.
Rower:Santini Dane wycieczki: 62.95 km (0.00 km teren), czas: 03:21 h, avg:18.79 km/h, prędkość maks: 47.20 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)