Rowerowy uziel75blog rowerowy

avatar uziel75

Informacje

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

wszyscy znajomi(18)

Moje rowery

Marvil 2023 km
Santini 2609 km
Merida 45 km
Kross 48611 km
Kellys 39549 km
Esker 20307 km

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy uziel75.bikestats.pl

Archiwum

Linki

#145 | Objazd jeziora Powidzkiego

Niedziela, 8 września 2013 | dodano: 10.09.2013 Uczestnicy
Dzisiejszy objazd jeziora Powidzkiego miałem zrobić z bobikiem, ale rano dał mi znać, że raczej nie pojedzie, a przynajmniej nie wyrobi się na proponowaną przeze mnie godzinę, bo musi załatwić pewną sprawę ze znajomym. Trudno, pojadę sam. Nie odwiedzę pałacu w Wylatkowie, bo już tam byłem, więc od razu skieruję się na Anastazewo - na moje dawne miejsce, gdzie byłem pod namiotem. Będzie tam teraz bardzo spokojnie, bo jest już po sezonie i będzie można powspominać. Właściwie w momencie, gdy byłem już wyrobiony i miałem wychodzić z domu, zadzwonił bobiko, że może już jechać w moją stronę, bo jego spotkanie się nie odbędzie. OK, a więc realizujemy pierwotny plan. Zaproponowałem inną trasę na Powidz - najpier w kierunku Słupcy i potem w Węgierkach odbijamy w lewo na Mielżyn. Jechało się ciężko, bo dość mocno wiało - według prognozy jakieś 5-6 m/s. Gorzej, że wiatr nie wiał prosto w paszczę, tylko trochę z boku, więc trzeba było walczyć, żeby utrzymać prosty tor jazdy. Od Węgierek było łatwiej, bo i teren bardziej osłonięty i można jechać na luzie, bo mniej samochodów. Dojechaliśmy do Brudzewa, potem kawałek trasą 260 do Mielżyna i zjechaliśmy w prawo na Ruchocinek. Jedziemy, jedziemy i nagle w oddali widać jakiegoś rowerzystę w zielonej koszulce, a na tle tej koszulki wydawało mi się, że widzę spięte włosy, a więc pewnie to rowerzystka :) Dogoniliśmy i faktycznie - kobietka. Akurat stanęła i fotografowała zwierzaki na polu. Zagadałem ją. Okazało się, że jest z Wrześni i jedzie do Ostrowa na działkę. Pojechaliśmy więc dalej już razem. Przejechaliśmy Ruchocinek i Ruchocin i wyjechaliśmy na główną trasę Witkowo-Powidz. Na najbliższym zakręcie w prawo zobaczyliśmy w oddali stojący pociąg, więc postanowiliśmy go sfotografować. Przejechaliśmy przez przejazd kolejowy, a właściwie ja przejechałem, bo jechałem pierwszy i nagle za sobą usłyszałem trzask. Odwracam się, a tam Karolina i bobiko leżą na drodze. Ups... Zawróciłem, oni się na szczęście pozbierali. Karolinie nic się nie stało, bo jakoś tak chyba upadła na pobocze, na piasek i trawę, za to bobiko wylądował na asfalcie i zbił sobie dłoń. Jakoś dziwnie też wygięło się koło względem widelca, ale okazało się, że słabo był zamknięty samozacisk i się tylko przesunęło w widełkach. A wszystko przez to, że szyny przecinają drogę pod bardzo ostrym kątem i gdy się jedzie wzdłuż drogi to można zaliczyć glebę, gdy przednie koło wsunie się między szyny. I tak też stało się Karolinie. A że bobiko lubi jeździć "na kole" poprzedzającego go rowerzysty i będąc tak blisko ma jeszcze wpięte buty w pedały, to nie zdążył wyhamować i wyłożył się za nią. Na szczęście towarzystwo dość szybko się otrzepało i podeszliśmy kawałek do pociągu, zrobiliśmy mu zdjęcie, a Karolina zaproponowała, żeby zrobić też zdjęcie sobie :)




Ruszyliśmy dalej. Zdobyliśmy Powidz i pojechaliśmy w stronę Przybrodzina. Tam też się zatrzymaliśmy, wymieniliśmy się kontaktami, ja z bobikiem skręciliśmy na Wylatkowo, a Karolina pojechała dalej, w stronę Ostrowa.
W Wylatkowie wjechaliśmy w las i trochę trzeba było powalczyć z piachem, ale dalej było już lepiej i znów mogłem przejechać się fajnym duktem leśnym z licznymi podjazdami i zjazdami.



Dotarliśmy do kesza przy pałacu, który zdobyłem rok temu, a potem do samego pałacu, który sfotografowaliśmy z daleka.



Przekąsiliśmy coś i ruszyliśmy z powrotem do Wylatkowa, po drodze zaliczając opuszczone domostwo w lesie.




Z Wylatkowa udaliśmy się w stronę Anastazewa. Cóż tam była za tragiczna nawierzchnia... Masakra. Dawno tam nie jechałem i przez ten czas nastąpiła totalna rozpierducha. Komfortowo to tam można jechać chyba tylko jakimś wojskowym humvee. Dziura na dziurze. Dojechaliśmy do miejscowości Anastazewo i bez problemu odnalazałem wjazd na piaszczysty dukt prowadzący na dzikie plaże. Jednak z tego duktu odchodzi tyle wjazdów do lasu, że trudno mi było przypomnieć sobie, którym powinniśmy wjechać. Wybraliśmy oczywiście ten nieodpowiedni i po natrafieniu na jego końcu na wjazd na prywatną posesję i próbie przebicia się zarośniętą ścieżką na odpowiedni szlak, wróciliśmy na główny dukt i już prawidłowym wjazdem wjechaliśmy tam gdzie trzeba. Dojechaliśmy do jeziora, stanęliśmy na chwilę, żeby zamoczyć ręce i ruszyliśmy wzdłuż w poszukiwaniu mojego byłego pola namiotowego.



Oj zarosło i pozmieniało się tam na tyle, że nie byłem pewien które to było miejsce. Po zaliczeniu wielu pokrzyw ścieżka w końcu stała się nieprzejezdna i zawróciliśmy. Skontaktowaliśmy się z kubolskym, który deklarował, że może jakoś o tej godzinie wyruszy z domu i może gdzieś się spotkamy. Stanęliśmy znów w tym samym miejscu, gdzie kilkanaście minut wcześniej i postanowilśmy trochę tu posiedzieć. Zdjęliśmy buty i skarpetki i pochodziliśmy sobie po wodzie.



Nie była za ciepła, ale zimna raczej też nie, mimo, że byliśmy w tym miejscu w cieniu. Gdy wyszliśmy z wody to przypłynął sobie do nas łabędź i bez pardonu dopłynął do mnie, gdy stałem sobie na brzegu i zaczął na mnie syczeć, jakby chciał powiedzieć, że to jego jezioro ;) Przykucnąłem i zacząłem sobie z nim "gadać" i się przekomarzać.



Straszył mnie syczeniem i kilka razy próbował mnie złapać dziobem za rękę, którą mu podawałem. W końcu zaczął się widowiskowo myć i czyścić przed nami. A my po skonsumowaniu kilku przekąsek postanowiliśmy ruszyć dalej, bo byliśmy dopiero w połowie długości jeziora. Wyjechaliśmy z powrotem na piaszczysty leśny dukt i dojechaliśmy do Lipnicy. Skończył się piach, zaczął się asfalt. Następnie było Kosewo, gdzie wjechaliśmy na chwilę nad jezioro, gdzie jakieś 3 ludziki przygotowywały jacht do wyciągnięcia z wody, a my udaliśmy się do sklepu po jakąś wodę. Po paru minutach ruszyliśmy dalej trochę szybszym tempem i dojechaliśmy do Giewartowa. Tam bobiko odwiedził bankomat i ruszyliśmy dalej.



Dojechaliśmy do południowego krańca jeziora w Kochowie, gdzie zjechaliśmy znów w piachy w kierunku Polanowa. Tam było już z wiatrem po pięknym asfalcie, więc można było przycisnąć. W Powidzu zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby założyć rękawki, bo zaczęło się robić chłodno. W drodze na Witkowo, gdzieś w okolicy oczyszczalni, jakiś pierdolony osioł w seicento postanowił wyprzedzić mnie na zakręcie w prawo, przejeżdżając jakieś 20 cm ode mnie. Strąbiłem gnoja, pokazałem mu, żeby się jebnął w łeb i na koniec pokazałem mu "faka", obserwując przy tym jego zachowanie za kierownicą, ale nie zauważyłem, żeby w ogóle ruszył głową i spojrzał w lusterko, więc podejrzewam, że był to jakiś stary pierdziel - niedzielny kierowca, zszokowany tym, że jedzie samochodem i nie widzący zbyt wiele wokół siebie.
Przelecieliśmy przez Witkowo i do Wrześni dotarliśmy dość sprawnie, mimo że wśród wielu samochodów wracających pewnie z weekendu nad jeziorami. Na miejscu byliśmy krótko po zachodzie słońca.

Rower:Kross Dane wycieczki: 111.86 km (16.00 km teren), czas: 07:45 h, avg:14.43 km/h, prędkość maks: 39.10 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2980 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

K o m e n t a r z e
Ojjj te tory od wąskotorówki kładą większość kobiet i część mężczyzn na glebę.
sebekfireman
- 12:42 czwartek, 12 września 2013 | linkuj
Ojjj te tory od wąskotorówki kładą większość kobiet i część mężczyzn na glebę.
sebekfireman
- 12:41 czwartek, 12 września 2013 | linkuj
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa iniem
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]