- Kategorie:
- 1-50.968
- 101-150.101
- 151-200.9
- 201-250.5
- 301-350.2
- 351-400.1
- 51-100.591
- deszcz.33
- leżący śnieg.11
- mgła.14
- mokro.28
- mżawka.10
- po zmroku.119
- pochmurno.245
- słonecznie.328
- śnieg.16
- trenażer.5
#150 | Dywanik asfaltowy
Sobota, 28 września 2013 | dodano: 28.09.2013
Pogoda się poprawiła, więc postanowiłem wyskoczyć na piękny dywanik asfaltowy, który pokazał mi jakiś czas temu marcinGT, gdy wracaliśmy z Piechcina. Oczywiście wyskoczyć szosówką, bo chodziło właśnie o sprawdzenie jak po czymś takim się jeździ nieco większą prędkością niż na góralu. Była tylko jedna obawa, a właściwie dwie - że będzie tam mokro po nocnych opadach, bo droga wije się między lasami i że będzie kiepsko z dojazdem drogą asfaltową i że będzie się trzeba przedzierać przez las. Wrzuciłem do GPS-a ślad z Piechcina, żebym widział na który odcinek się kierować, spakowałem plecak, ubrałem się ciepło (m.in. kamizelka przeciwwiatrowa), bo było ledwo 10 stopni i ruszyłem. Witkowo, potem kierunek na Trzemeszno. Już w lasach między Witkowem a Trzemesznem napotkałem to, czego się obawiałem u celu podróży - wody na drodze. Ale trudno się dziwić. Mimo że słońce świeciło od rana, to tutaj było ciemno i zimno, więc nie miało jak wyschnąć. No i chlapało trochę. Dojechałem do Trzemeszna i tam czekała mnie nie lada przeprawa - przejazd przez kilkaset metrów bruku na cienkich, nadyganych do 7 barów oponkach. Brrrr... W sumie mogłem gdzieś wykręcić na boczne ulice, żeby ominąć główną i zrobiłem tak pod koniec tegoż odcinka, ale... ulica ta, mimo że asfaltowa, uraczyła mnie podobnymi doznaniami. W końcu wydostałem się z Trzemeszna i ruszyłem przez Niewolno do Kruchowa, gdzie skręciłem, tak jak wtedy z gnieźnianami, objechałem jeziorko i udałem się w kierunku Ławek.
Powiadają, że fajnie tam u nich ;)
Dalej jechałem podobnie jak wtedy na Piechcin. Rzut oka na mapę i stwierdziłem, że niebawem będzie można skręcić w kierunku lasu, który już było widać na horyzoncie, wewnątrz którego był mój cel podróży. Wybrałem Palędzie Dolne.
Przejechałem przez malutką i cichą wioskę Sadowiec i... droga się skończyła. Przede mną piaszczysty dukt leśny. Z kałużami. No nic, jadę dalej. Koła trochę się zapadają. Rzut oka na mapę - cholera, nie ta droga. Nawrót i trzeba wjechać w dróżkę obok. Tam podobna nawierzchnia i też kałuże. Na szczęście nawierzchnia była bardziej piaszczysta niż ziemista, choć to też niewielkie pocieszenie, bo po chwili drobinki piasku zaczęły osuwać się na obręcze i zaległy w klockach hamulcowych. Udało mi się przejechać jakieś 400 metrów z szacowanych 800 do asfaltowego dywaniku. Dalej musiałem już rower prowadzić, gdzieniegdzie nawet przenosić, bo cała droga była zalana.
Gdy wyjechałem na rzeczony dywanik, zobaczyłem... wodę, dużo wody na nim. Cholera, raczej nie poszaleję. Przedtem musiałem jednak pozbyć się kilograma mokrego piachu z kół i obręczy. Na szczęśćie miałem ze sobą ręczniki papierowe. Po tej operacji ruszyłem w lewo, czyli na południe i dotarłem do jeziorka Przedwieśnie, które już dwukrotnie odwiedzaliśmy z Marcinem. W pierwszej chwili nie zajarzyłem, że to jest już to jezioro - bez plażowiczów ciężko poznać to miejsce.
Pojechałem dalej i dojechałem do skrzyżowania, na którym rozstawaliśmy się z gnieźnianami podczas powrotu z Piechcina. Droga tam nadawała się chyba tylko dla pojazdów humvee. Zawróciłem i obrałem kierunek na północ, mając w planach - mimo zalegającej wody - przejechać całość pięknego odcinka. Słońce zaczynało już ogrzewać nawierzchnię w bardziej odkrytych miejscach. Niestety - po którymś z kolei zakręcie oczom mym ukazało się niebo na północy... Atramentowo ciemne chmury w 100% zakrywające niebo. A ja jadę w ich kierunku!! Szlag! Gorączkowy rzut oka na mapę w poszukiwaniu wyjazdu z lasu inną drogą niż błotniste szlaki leśne. Kilka km dalej widać skrzyżowanie i jest szansa, że jest to skrzyżowanie, które pamiętałem z poprzedniej wycieczki i że droga, która przecina moją, nie skończy się znów gdzieś w lesie. Przyspieszam, chmury są już prawie nade mną, bo posuwają się w moim kierunku. W końcu jest skrzyżowanie. Skręcam w prawo. Słońce znika na dobre, na szczęście razem z nim nie znika asfalt, więc mapa była dokładna.
Takie chmury towarzyszyły mi już do samego domu:
Przejeżdżam przez Głęboczek, dojeżdżam do Niestronna, stamtąd do Palędzia Kościelnego i wyjeżdżam na główną, gdzie po niedługim czasie dojeżdżam do punktu, w którym zjechałem z trasy - Palędzia Dolnego.
Jaki magazyn??
Droga powrotna trochę mnie zmęczyła, bo niestety dziś nie wybrałem trasy, z której wracałbym z wiatrem. Wiatr podczas powrotu raz wiał w paszczę, innym razem wiał w boku. Mimo wszystko jednak pomyślałem, że warto by było odwiedzić Skorzęcin, skoro będę już tak blisko. Tak więc w Witkowie skręciłem i pognałem nad jezioro. Droga była spokojna, choć kilka samochodów jechało do i ze Skoja. W samym ośrodku było kilka osób, nawet czynnych było kilka lokali. Molo jednak puste. A na horyzoncie w stronę Wrześni ciemno...
Ufałem jednak prognozie, która nie przewidywała deszczu, mimo dość sporego zachmurzenia. Zjadłem 2 batoniki, napiłem się i... zdążyłem zmarznąć na tym molo. Trzeba było więc ruszyć zad i się rozgrzać. Chmury straszyły do samej Wrześni, na szczęście tylko na tym się skończyło.
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3695 (kcal)
Powiadają, że fajnie tam u nich ;)
Dalej jechałem podobnie jak wtedy na Piechcin. Rzut oka na mapę i stwierdziłem, że niebawem będzie można skręcić w kierunku lasu, który już było widać na horyzoncie, wewnątrz którego był mój cel podróży. Wybrałem Palędzie Dolne.
Przejechałem przez malutką i cichą wioskę Sadowiec i... droga się skończyła. Przede mną piaszczysty dukt leśny. Z kałużami. No nic, jadę dalej. Koła trochę się zapadają. Rzut oka na mapę - cholera, nie ta droga. Nawrót i trzeba wjechać w dróżkę obok. Tam podobna nawierzchnia i też kałuże. Na szczęście nawierzchnia była bardziej piaszczysta niż ziemista, choć to też niewielkie pocieszenie, bo po chwili drobinki piasku zaczęły osuwać się na obręcze i zaległy w klockach hamulcowych. Udało mi się przejechać jakieś 400 metrów z szacowanych 800 do asfaltowego dywaniku. Dalej musiałem już rower prowadzić, gdzieniegdzie nawet przenosić, bo cała droga była zalana.
Gdy wyjechałem na rzeczony dywanik, zobaczyłem... wodę, dużo wody na nim. Cholera, raczej nie poszaleję. Przedtem musiałem jednak pozbyć się kilograma mokrego piachu z kół i obręczy. Na szczęśćie miałem ze sobą ręczniki papierowe. Po tej operacji ruszyłem w lewo, czyli na południe i dotarłem do jeziorka Przedwieśnie, które już dwukrotnie odwiedzaliśmy z Marcinem. W pierwszej chwili nie zajarzyłem, że to jest już to jezioro - bez plażowiczów ciężko poznać to miejsce.
Pojechałem dalej i dojechałem do skrzyżowania, na którym rozstawaliśmy się z gnieźnianami podczas powrotu z Piechcina. Droga tam nadawała się chyba tylko dla pojazdów humvee. Zawróciłem i obrałem kierunek na północ, mając w planach - mimo zalegającej wody - przejechać całość pięknego odcinka. Słońce zaczynało już ogrzewać nawierzchnię w bardziej odkrytych miejscach. Niestety - po którymś z kolei zakręcie oczom mym ukazało się niebo na północy... Atramentowo ciemne chmury w 100% zakrywające niebo. A ja jadę w ich kierunku!! Szlag! Gorączkowy rzut oka na mapę w poszukiwaniu wyjazdu z lasu inną drogą niż błotniste szlaki leśne. Kilka km dalej widać skrzyżowanie i jest szansa, że jest to skrzyżowanie, które pamiętałem z poprzedniej wycieczki i że droga, która przecina moją, nie skończy się znów gdzieś w lesie. Przyspieszam, chmury są już prawie nade mną, bo posuwają się w moim kierunku. W końcu jest skrzyżowanie. Skręcam w prawo. Słońce znika na dobre, na szczęście razem z nim nie znika asfalt, więc mapa była dokładna.
Takie chmury towarzyszyły mi już do samego domu:
Przejeżdżam przez Głęboczek, dojeżdżam do Niestronna, stamtąd do Palędzia Kościelnego i wyjeżdżam na główną, gdzie po niedługim czasie dojeżdżam do punktu, w którym zjechałem z trasy - Palędzia Dolnego.
Jaki magazyn??
Droga powrotna trochę mnie zmęczyła, bo niestety dziś nie wybrałem trasy, z której wracałbym z wiatrem. Wiatr podczas powrotu raz wiał w paszczę, innym razem wiał w boku. Mimo wszystko jednak pomyślałem, że warto by było odwiedzić Skorzęcin, skoro będę już tak blisko. Tak więc w Witkowie skręciłem i pognałem nad jezioro. Droga była spokojna, choć kilka samochodów jechało do i ze Skoja. W samym ośrodku było kilka osób, nawet czynnych było kilka lokali. Molo jednak puste. A na horyzoncie w stronę Wrześni ciemno...
Ufałem jednak prognozie, która nie przewidywała deszczu, mimo dość sporego zachmurzenia. Zjadłem 2 batoniki, napiłem się i... zdążyłem zmarznąć na tym molo. Trzeba było więc ruszyć zad i się rozgrzać. Chmury straszyły do samej Wrześni, na szczęście tylko na tym się skończyło.
Rower:Santini
Dane wycieczki:
138.70 km (0.80 km teren), czas: 06:18 h, avg:22.02 km/h,
prędkość maks: 45.50 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3695 (kcal)
K o m e n t a r z e
Przez Trzemeszno nie da się przejechać w całości asfaltami omijając bruk i drogi polne :P
Prognozie w sobotę nie można było ufać. Za Piaskami był pas gdzie dosyć sporo popadało. sebekfireman - 07:13 wtorek, 1 października 2013 | linkuj
Komentuj
Prognozie w sobotę nie można było ufać. Za Piaskami był pas gdzie dosyć sporo popadało. sebekfireman - 07:13 wtorek, 1 października 2013 | linkuj