- Kategorie:
- 1-50.968
- 101-150.101
- 151-200.9
- 201-250.5
- 301-350.2
- 351-400.1
- 51-100.591
- deszcz.33
- leżący śnieg.11
- mgła.14
- mokro.28
- mżawka.10
- po zmroku.119
- pochmurno.245
- słonecznie.328
- śnieg.16
- trenażer.5
#131 | Piechcin - kopalnia
Obudziłem się rano i zastanawiałem czy jechać na proponowany wczoraj przez chłopaków wypad do Piechcina. Okazało się, że Bobiko nie jedzie, bo chory. Czy chce mi się jechać samemu? Po chwili przemyśleń stwierdziłem, że tak. W końcu zobaczę kolejny ciekawy kawałek kraju, zamiast siedzieć w domu, czy kręcić się po okolicy. Przygotowałem się więc na wyjazd, sprawdziłem odległość od Wrześni do punktu zbiórki w Kruchowie i ustaliłem, że będę potrzebował jakieś 1,5 godziny na dojazd. Spotkanie miało być o 11, więc o 9.30 wyjechałem z domu. Na początku było ciężko. Tyłek bolał po wczorajszej jeździe w nowych spodenkach z cholerną wkładką żelową, która okazała się niewypałem. Brakowało mi też powera w nogach. Cały czas chodził mi głowie plan awaryjny, że zawrócę w Witkowie albo Trzemesznie, ew. dopiero w Kruchwie po spotkaniu z ekipą, jednak do samego Kruchowa jakoś dałem radę się doturlać. Dotarłem tam do rozjazdu dróg. I teraz pytanie: gdzie ma się odbyć to spotkanie? Uruchomiłem mapkę i sprawdziłem, że z Gniezna chłopaki mogą dotrzeć właściwie tylko jedną drogą, więc wybrałem ją i po 100 metrach zrobiłem przystanek pod drzewkiem. Sporządziłem sobie napój energetyczny, przekąsiłem batona i poczekałem na przybycie ekipy. W końcu przyjechali:
Przywitaliśmy się, po czym okazało się, że i oni nie są w pełni sił po wczorajszej jeździe i zadeklarowali, że dzisiejsza wycieczka będzie spokojna. W takim razie nie wracam do Wrześni, tylko wspólnie jedziemy dalej ;) Ruszyliśmy po paru minutach, okrążyliśmy jezioro w Kruchowie i stanęliśmy przy pierwszym napotkanym sklepie, który okazał się nieczynny. No cóż, trzeba poszukać następnego. Kawałek dalej skręciliśmy w prawo, na Ławki. W Ławkach wykręciiśmy kawałek w lewo i przystanęliśmy na chwilę przy domu, w którym urodził się Hipolit Cegielski.
Ruszyliśmy dalej. Temperatura rosła z każdą chwilą, zapowiadał się bardzo gorący dzień. Zaczęły się też ciekawe tereny pagórkowate.
Dojechaliśmy do Palędzia Dolnego, w którym z prawej strony, w oddali, zobaczyliśmy nieczynną kopalnię soli, a kawałek dalej zaliczyliśmy bardzo fajny zjazd.
Skręciliśmy w lewo i tam w wiosce był kolejny zjazd, niestety po bardzo dziurawej nawierzchni i wstrząsów tych nie wytrzymało mocowanie Garmina na marcinowej kierownicy. Garmin spadł i troszkę się poobijał. Konieczne było wzmocnienie jego mocowania przy pomocy gumek recepturek pod pobliskim sklepem, który na szczęście dla nas i dla tambylców, rozkoszujących się piwkiem, okazał się czynny. Chłopacy zakupili jakieś płyny (ja jeszcze miałem w plecacku) i ruszyliśmy dalej. Mijaliśmy w dość spokojnym otoczeniu wieś za wsią i miejscowość za miejscowością i dotarliśmy do jednej takiej, dość malowniczej - do Dąbrowy.
Duża część naszej ekipy to wierni fani marki Crosso ;)
W tych rejonach na horyzoncie zaczęły majaczyć kształty naszego dzisiejszego celu: kopalni.
Niedługo później zjechaliśmy z asfaltowej drogi i między polami dojechaliśmy do lini kolejki linowej, która transportuje urobek z kopalni.
W końcu dotarliśmy do samego Piechcina, w którym najpierw zrobiliśmy postój przy polomarkecie. Uzupełniliśmy w nim płyny i jedzenie, które postanowiliśmy skonsumować na miejscu, w które się udajemy: zalany kamieniołom.
Trzeba przyznać - szczęka mi opadła, gdy to zobaczyłem. Chorwacja w Polsce. Lazurowe Wybrzeże. Wysokie skały, z których ludziki skaczą do wody o pięknym kolorze. Rozpoczęliśmy fotografowanie i nagrywanie.
Po chwili przenieśliśmy się kawałek dalej, gdzie mogliśmy postawić rowery i rozpocząć lunch, przeplatany robieniem zdjęć.
Nawet pieskom podobały się widoki.
Pojedliśmy, popiliśmy, więc trzeba było ruszyć dalej, bo jeszcze dużo zwiedzania przed nami. Wąską ścieżką wokół zbiornika wodnego przejechaliśmy kawałek dalej, gdzie na chwilę zajrzeliśmy do kolejnego punktu skoków do wody.
Przejechaliśmy przez bazę nurkową, kawałek dalej pokonaliśmy dość wysoką barierę - hałdę usypaną po to, aby zastawić wjazd na teren nieczynnego wyrobiska kopalni, po czym zobaczliśmy wielką dziurę w ziemi z równie wielką hałdą obok niej.
Zrobiliśmy sobie też wspólne zdjęcie.
Ciekawe co tam widać na samym dole...
Niebawem opuściliśmy teren, przejechaliśmy znów obok zbiornika wodnego, do Piechcina i za nim odbiliśmy w bok, żeby dojechać do czynnej części kopalni. Znów musieliśmy pokonać zaporę drogową i znaleźliśmy się na terenie kopalni, z jeszcze większym wykopem niż poprzedni.
Parę zdjęć i jedziemy dalej wapiennymi drogami. Nagle patrzymy, a przed nami samochód z włączonym kogutem - ochroniarze kopalni. Minęliśmy się, a panowie ze środka samochodu przez otwarte okno mówią do nas: tu nie wolno...
No ale i my i oni pojechaliśmy w swoje strony. Jednak po chwili się obejrzeliśmy, a samochód ochrony cofa w naszym kierunku. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać. Panowie mówili, że tu właściwie nie wolno jechać, że i tak tu nie przejedziemy nigdzie dalej, bo droga kończy się hałdą. Nie byli jednak zbyt stanowczy, było czuć w ich głosie, że mówią to, bo muszą, a w gruncie rzeczy chcą nam pozwolić zwiedzić sobie te tereny, szczególnie, że kubolsky powiedział im, że jesteśmy z Poznania i że jedziemy tak, jak nas prowadzi mapa, że wiemy, że za chwilę koniec drogi, ale że będziemy się trzymać tylko i wyłącznie tej drogi i zaraz wracamy. No i pojechaliśmy dalej. Do hałdy. A żeby znaleźć się na jej szczycie trzeba było pokonać jakieś 200 czy 300 metrów podjazdu pod ostrym kątem, w dodatku po luźnej nawierzchni.
Wjazd na szczyt wyssał z nas sporo energii, więc musieliśmy zrobić tam postój na uzupełnienie braków.
A widoki ze szczytu całkiem zacne.
Przed zjazdem Marcin ostrzegł nas, żeby nie zjeżdżać za szybko, bo ciężko się na dole zatrzymać. Sam jednak pognał do przodu; ja nagrywałem go z tyłu, jednak bardzo szybko zniknął z pola widzenia w kurzu i pyle ;)
Po zjeździe z hałdy znów minęliśmy samochód ochrony, pożegnaliśmy się z nimi gestem ręki i pognaliśmy dalej drogą, którą tu dotarliśmy. Pokonaliśmy barierę na drodze i udaliśmy się w drogę powrotną. W pobliskim Słaboszewie odwiedziliśmy sklepik, w którym kupiliśmy zimną wodę (ach, zimna cytrynowa była zbawieniem w tym upale) i lody. Po odpoczynku i napełnieniu brzuchów ruszyliśmy dalej. Marcin wpadł na pomysł, żeby skrócić trasę i znalazł na GPS-ie dość dogodny do tego odcinek. Znów przejeżdżaliśmy przez polne drogi, by po jakims czasie wjechać w lasy. Tam tempo wzrosło, bo wiele razy było z górki i nie było czuć wiatru w twarz. W pewnym momencie, w okolicach Jeziora Oćwieckiego, trafiliśmy na przytulny i malowniczy zajazd, w którym kubolskiego i pana Jurka zachęciło zimne piwo. Zrobiśmy sobie tam więc dłuższy postój.
W międzyczasie odezwał się Bobiko i zadeklarował, że wyjedzie mi naprzeciw w kierunku Trzemeszna, z którego miałem wracać do domu. Ruszyliśmy dalej i kawałek dalej wjechaliśmy na przepiękny, nowiutki, pachnący, prościutki i gładki jak stół asfalt wśród lasów. Prawie zero ruchu, czasem jakiś ciągnik. I jechaliśmy tak przez 10 km. Z całą pewnością muszę tu wrócić rowerem szosowym i poszaleć. Dojechaliśmy do Jeziora Przedwieśnia, nad którym byliśmy niedawno z bobikiem i Marcinem po wycieczce do Wapna i kawałek dalej na skrzyżowaniu pożegnałem się z ekipą, która odbijała w prawo na Gniezno, a ja jechałem na lewo - w kierunku Kruchowa. Wiatr, który dość mocno przeszkadzał nam po wyjeździe z Piechcina, za Kruchowem wyraźnie osłabł. Przed Trzemesznem napisał do mnie bobiko, że jeszcze jest daleko przed Witkowem, bo jedzie gdzieś okrężnymi drogami i spotkamy się na rondzie w Witkowie. Pognałem więc dalej, przez Trzemeszno do samego Witkowa. Tam umówiłem się z bobikiem, że podjedziemy pod Tesco. Poczekałem przez chwilę na niego, po czym okazało się, że Tesco właśnie zamykają, więc skoczyliśmy kawałek dalej do Biedronki. Tam bobiko zanabył energetyki i zaczęły się opowieści z dzisiejszego dnia. Ruszyliśmy w kierunku Wrześni, a w naszę strone ruszyły cieżkie, burzowe chmury.
W zasadzie chciałem, żeby popadało, bo rower trochę by się umył z tego kurzu, a ja bym się schłodził. Niestety nie padało i do Wrześni dojechaliśmy w stanie suchym.
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4536 (kcal)
Przywitaliśmy się, po czym okazało się, że i oni nie są w pełni sił po wczorajszej jeździe i zadeklarowali, że dzisiejsza wycieczka będzie spokojna. W takim razie nie wracam do Wrześni, tylko wspólnie jedziemy dalej ;) Ruszyliśmy po paru minutach, okrążyliśmy jezioro w Kruchowie i stanęliśmy przy pierwszym napotkanym sklepie, który okazał się nieczynny. No cóż, trzeba poszukać następnego. Kawałek dalej skręciliśmy w prawo, na Ławki. W Ławkach wykręciiśmy kawałek w lewo i przystanęliśmy na chwilę przy domu, w którym urodził się Hipolit Cegielski.
Ruszyliśmy dalej. Temperatura rosła z każdą chwilą, zapowiadał się bardzo gorący dzień. Zaczęły się też ciekawe tereny pagórkowate.
Dojechaliśmy do Palędzia Dolnego, w którym z prawej strony, w oddali, zobaczyliśmy nieczynną kopalnię soli, a kawałek dalej zaliczyliśmy bardzo fajny zjazd.
Skręciliśmy w lewo i tam w wiosce był kolejny zjazd, niestety po bardzo dziurawej nawierzchni i wstrząsów tych nie wytrzymało mocowanie Garmina na marcinowej kierownicy. Garmin spadł i troszkę się poobijał. Konieczne było wzmocnienie jego mocowania przy pomocy gumek recepturek pod pobliskim sklepem, który na szczęście dla nas i dla tambylców, rozkoszujących się piwkiem, okazał się czynny. Chłopacy zakupili jakieś płyny (ja jeszcze miałem w plecacku) i ruszyliśmy dalej. Mijaliśmy w dość spokojnym otoczeniu wieś za wsią i miejscowość za miejscowością i dotarliśmy do jednej takiej, dość malowniczej - do Dąbrowy.
Duża część naszej ekipy to wierni fani marki Crosso ;)
W tych rejonach na horyzoncie zaczęły majaczyć kształty naszego dzisiejszego celu: kopalni.
Niedługo później zjechaliśmy z asfaltowej drogi i między polami dojechaliśmy do lini kolejki linowej, która transportuje urobek z kopalni.
W końcu dotarliśmy do samego Piechcina, w którym najpierw zrobiliśmy postój przy polomarkecie. Uzupełniliśmy w nim płyny i jedzenie, które postanowiliśmy skonsumować na miejscu, w które się udajemy: zalany kamieniołom.
Trzeba przyznać - szczęka mi opadła, gdy to zobaczyłem. Chorwacja w Polsce. Lazurowe Wybrzeże. Wysokie skały, z których ludziki skaczą do wody o pięknym kolorze. Rozpoczęliśmy fotografowanie i nagrywanie.
Po chwili przenieśliśmy się kawałek dalej, gdzie mogliśmy postawić rowery i rozpocząć lunch, przeplatany robieniem zdjęć.
Nawet pieskom podobały się widoki.
Pojedliśmy, popiliśmy, więc trzeba było ruszyć dalej, bo jeszcze dużo zwiedzania przed nami. Wąską ścieżką wokół zbiornika wodnego przejechaliśmy kawałek dalej, gdzie na chwilę zajrzeliśmy do kolejnego punktu skoków do wody.
Przejechaliśmy przez bazę nurkową, kawałek dalej pokonaliśmy dość wysoką barierę - hałdę usypaną po to, aby zastawić wjazd na teren nieczynnego wyrobiska kopalni, po czym zobaczliśmy wielką dziurę w ziemi z równie wielką hałdą obok niej.
Zrobiliśmy sobie też wspólne zdjęcie.
Ciekawe co tam widać na samym dole...
Niebawem opuściliśmy teren, przejechaliśmy znów obok zbiornika wodnego, do Piechcina i za nim odbiliśmy w bok, żeby dojechać do czynnej części kopalni. Znów musieliśmy pokonać zaporę drogową i znaleźliśmy się na terenie kopalni, z jeszcze większym wykopem niż poprzedni.
Parę zdjęć i jedziemy dalej wapiennymi drogami. Nagle patrzymy, a przed nami samochód z włączonym kogutem - ochroniarze kopalni. Minęliśmy się, a panowie ze środka samochodu przez otwarte okno mówią do nas: tu nie wolno...
No ale i my i oni pojechaliśmy w swoje strony. Jednak po chwili się obejrzeliśmy, a samochód ochrony cofa w naszym kierunku. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy rozmawiać. Panowie mówili, że tu właściwie nie wolno jechać, że i tak tu nie przejedziemy nigdzie dalej, bo droga kończy się hałdą. Nie byli jednak zbyt stanowczy, było czuć w ich głosie, że mówią to, bo muszą, a w gruncie rzeczy chcą nam pozwolić zwiedzić sobie te tereny, szczególnie, że kubolsky powiedział im, że jesteśmy z Poznania i że jedziemy tak, jak nas prowadzi mapa, że wiemy, że za chwilę koniec drogi, ale że będziemy się trzymać tylko i wyłącznie tej drogi i zaraz wracamy. No i pojechaliśmy dalej. Do hałdy. A żeby znaleźć się na jej szczycie trzeba było pokonać jakieś 200 czy 300 metrów podjazdu pod ostrym kątem, w dodatku po luźnej nawierzchni.
Wjazd na szczyt wyssał z nas sporo energii, więc musieliśmy zrobić tam postój na uzupełnienie braków.
A widoki ze szczytu całkiem zacne.
Przed zjazdem Marcin ostrzegł nas, żeby nie zjeżdżać za szybko, bo ciężko się na dole zatrzymać. Sam jednak pognał do przodu; ja nagrywałem go z tyłu, jednak bardzo szybko zniknął z pola widzenia w kurzu i pyle ;)
Po zjeździe z hałdy znów minęliśmy samochód ochrony, pożegnaliśmy się z nimi gestem ręki i pognaliśmy dalej drogą, którą tu dotarliśmy. Pokonaliśmy barierę na drodze i udaliśmy się w drogę powrotną. W pobliskim Słaboszewie odwiedziliśmy sklepik, w którym kupiliśmy zimną wodę (ach, zimna cytrynowa była zbawieniem w tym upale) i lody. Po odpoczynku i napełnieniu brzuchów ruszyliśmy dalej. Marcin wpadł na pomysł, żeby skrócić trasę i znalazł na GPS-ie dość dogodny do tego odcinek. Znów przejeżdżaliśmy przez polne drogi, by po jakims czasie wjechać w lasy. Tam tempo wzrosło, bo wiele razy było z górki i nie było czuć wiatru w twarz. W pewnym momencie, w okolicach Jeziora Oćwieckiego, trafiliśmy na przytulny i malowniczy zajazd, w którym kubolskiego i pana Jurka zachęciło zimne piwo. Zrobiśmy sobie tam więc dłuższy postój.
W międzyczasie odezwał się Bobiko i zadeklarował, że wyjedzie mi naprzeciw w kierunku Trzemeszna, z którego miałem wracać do domu. Ruszyliśmy dalej i kawałek dalej wjechaliśmy na przepiękny, nowiutki, pachnący, prościutki i gładki jak stół asfalt wśród lasów. Prawie zero ruchu, czasem jakiś ciągnik. I jechaliśmy tak przez 10 km. Z całą pewnością muszę tu wrócić rowerem szosowym i poszaleć. Dojechaliśmy do Jeziora Przedwieśnia, nad którym byliśmy niedawno z bobikiem i Marcinem po wycieczce do Wapna i kawałek dalej na skrzyżowaniu pożegnałem się z ekipą, która odbijała w prawo na Gniezno, a ja jechałem na lewo - w kierunku Kruchowa. Wiatr, który dość mocno przeszkadzał nam po wyjeździe z Piechcina, za Kruchowem wyraźnie osłabł. Przed Trzemesznem napisał do mnie bobiko, że jeszcze jest daleko przed Witkowem, bo jedzie gdzieś okrężnymi drogami i spotkamy się na rondzie w Witkowie. Pognałem więc dalej, przez Trzemeszno do samego Witkowa. Tam umówiłem się z bobikiem, że podjedziemy pod Tesco. Poczekałem przez chwilę na niego, po czym okazało się, że Tesco właśnie zamykają, więc skoczyliśmy kawałek dalej do Biedronki. Tam bobiko zanabył energetyki i zaczęły się opowieści z dzisiejszego dnia. Ruszyliśmy w kierunku Wrześni, a w naszę strone ruszyły cieżkie, burzowe chmury.
W zasadzie chciałem, żeby popadało, bo rower trochę by się umył z tego kurzu, a ja bym się schłodził. Niestety nie padało i do Wrześni dojechaliśmy w stanie suchym.
Rower:Kross
Dane wycieczki:
170.25 km (21.00 km teren), czas: 11:12 h, avg:15.20 km/h,
prędkość maks: 52.20 km/hTemperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 4536 (kcal)
K o m e n t a r z e
...świetne zdjęcia :)
piękne są tam widoki :) oczywiście tam jeszcze nie byłam :) ,ale już od jakiegoś dłuższego czasu "kiełkuje we mnie myśl, aby tam pojechać :P
w przyszłym roku może mi się uda :) nataliza - 16:56 wtorek, 27 sierpnia 2013 | linkuj
piękne są tam widoki :) oczywiście tam jeszcze nie byłam :) ,ale już od jakiegoś dłuższego czasu "kiełkuje we mnie myśl, aby tam pojechać :P
w przyszłym roku może mi się uda :) nataliza - 16:56 wtorek, 27 sierpnia 2013 | linkuj
Spoko relacja - szczegółowa i fajnie napisana, tak jak lubię. A dla uściślenia - to było małe piwko ;)
kubolsky - 16:25 niedziela, 25 sierpnia 2013 | linkuj
Komentuj